czwartek, 17 maja 2012

Rozdział III


Ana
Co się dzieje z tym światem? Jednego dnia jestem normalną nastolatką z normalnymi problemami, pomijając fakt że jestem sierotą, mam wspaniałego chłopaka i dobrze mi idzie w szkole. Wszystko to psuje się jednego dnia, od kiedy przyszła ta nowa. Ściąga na siebie uwagę całej szkoły, w jeden dzień staje się bardzo popularna i co do czego przychodzi, właśnie mnie wybiera sobie na swoją ofiarę, plus do tego przymila się do Rena. I jeszcze to dziwne uczucie jakbym już ją wcześniej widziała.
-„Obiecałaś nie zapomnieć!” – to zdanie dźwięczy mi w głowie cały czas. 
Mam takie dziwne wrażenie, że ja znam te oczy. Te oczy... Nie mam dosyć. Od myślenia o tym wszystkim zaczęła mnie boleć głowa.
- Ej Ana? Wszystko w porządku? – Spytał Ren, o którym zapomniałam, że stoi koło mnie. Uśmiechnęłam się do niego, by nie martwił się o mnie. Nagle oczy przewróciły mi się do góry i prawie upadłam na podłogę, jednak Ren szybko zareagował i mnie złapał w ostatniej chwili, zanim moja głowa miała styczność z podłogą. Słyszałam jeszcze tylko, jakby z oddali, jak krzyczy do mnie i nagle odpłynęłam.
Znowu mam ten sam sen. Jednak wszystko jest już na tyle wyraźne, że widać wszystko. Wokół słychać wybuchy, walące się domy, strzały i lamet ludzi. Jednak najwyraźniej słychać strzał, który po chwili trafia mnie w głowę. Słyszę jak ktoś krzyczy moje imię. To ta druga kobieta, podbiega do mnie szybko, ze łzami w oczach krzyczy do mnie: „Nie zapominaj!”. Spojrzałam w jej oczy. Niemożliwe ona zupełnie wygląda jak… RENA!
Budzę się zalana potem we własnym łóżku, ale nie wstałam. Ciekawe jak ja się tu dostałam? Pewnie Ren mnie zabrał do domu mimo tego, że na drodze jest tona śniegu do pokonania. Głowa nadal mnie boli, ale zaczynam rozumieć już wszystko. Puchacz skrzeczy mi nad głową, co powoduje że jeszcze bardziej głowa mnie boli i mam ochotę umrzeć.
- Puchacz proszę cie nie skrzecz! – Mówię do niego ospale, wyciągając poduszkę spod głowy i kładąc ją sobie na twarz. Czuję się jakbym wstała na wielkim kacu, po ciężkiej imprezie. Kiedy przestaje skrzeczeć, do pokoju wchodzi Ren z herbatą. Siada na łóżku koło mnie, herbatę kładzie na stoliku koło sowy i zabiera mi poduszkę z twarzy. Światło razi mnie w oczy, mimo że praktycznie go nie było, tylko mała lampka biurowa się paliła w pokoju i światło dobiegające z kuchni. Ren pocałował mnie w czoło, a ja spojrzałam się na niego ze zdziwieniem. Już noc? Przecież nie było jeszcze drugiej, jak byliśmy w szkole.
- Nie masz gorączki. – Powiedział spokojnie. – Zrobiłaś nam niezłego stracha. Twoja wychowawczyni  powiedziała, że mam cię zabrać do pielęgniarki, ale jej nie było. Więc powiedziała, że zadzwoni zaraz po pogotowie i co jest dziwne, już ledwo wyjęła komórkę żeby zadzwonić, kiedy nagle w drzwiach pojawiła się Rena i… - Przerwałam mu.
- Chwila? Rena wróciła? – Spytałam zszokowana i zerwałam się z łóżka. Powróciłam jednak do pozycji leżącej, gdyż ból nadal o sobie przypominał, ale nadal spoglądałam na chłopaka z niedowierzaniem.
- Tak wróciła, kazała zabrać twoje rzeczy i wpakować cię do samochodu. Powiedziała że sama zawiezie cię do szpitala, a tak naprawdę przywiozła cię tu.
Nie mogłam w to wszystko uwierzyć i rozglądałam się po całym pokoju w poszukiwaniu zegarka.W przejściu stała właśnie ona, zamyślona i zapatrzona we framugę. Wyraz twarzy miała poważny, jednak widać było, że śmieszy ją ton jego relacji wydarzeń. Oczy jej lśniły, a światło z kuchni dodawało blasku w ich odbiciu. Spojrzała się na mnie z miną mówiącą, że trzeba pogadać. Ren głaskał mnie po głowie, jak małego szczeniaczka. Złapałam go za rękę.
- Możesz nas zostawić same. Musimy o czymś porozmawiać. – Spytałam. – I jeśli możesz zabierz Puchacza i go nakarm.
- Dlaczego ja? Ta sowa mnie nienawidzi. I się jeszcze na mnie patrzy dziwnie. – Pokazuje na udającego niewiniątko ptaka. Sowa przeczesuje piórka i kiedy chłopak chce ją zabrać do kuchni, ta się nastroszyła i zaczęła skrzeczeć w jego kierunku. – Widzisz, widzisz! Ta sowa to zło wcielone!
- Długo będziecie obydwoje się wygłupiać? – Spytała Rena, kierując swój wzrok ze mnie na blondyna i sowę. – Chłopy i ciamajdy do kuchni marsz! -  Wydała rozkaz.
Puchacz usiadł Renowi na ramieniu i obydwoje udali się do kuchni. Po drodze było słychać ja Ren burczy jeszcze coś pod nosem z zażaleniami do wszechświata. Nawet sprawiło mi to nie małą radość przez chwile, że aż zapomniałam o bólu głowy jaki mi towarzyszył, dopóki Rena nie zeszła z przyjemnego tonu na poważny.
- Pamiętasz? – Spytała surowo.
- Chyba nigdy w życiu nie widziałam cię tak szczerą i prawdziwą, jak tamtego dnia. – Powiedziałam dukając pierwszą myśl jaka mi przeszła przez gardło, zmuszając się by chociaż usiąść. Prawie wszystko sobie przypomniałam. Dotknęłam tylko dla pewności swoich kłów. Teraz kiedy prawie wszystko pamiętam, już się nie dziwie dlaczego ludzie się na mnie dziwnie patrzyli. Dziwię się tylko, że przez te szesnaście lat ani razu nie miałam ochoty na picie krwi.
- Też nie wiem. – Odpowiedziała na moje pytanie, które wcale nie wymówiłam. – Wiem za to, że osoba która nam zgotowała to piekło, chciała nas się pozbyć na zawszę, a nie na chwilę. – Wyjęła z kieszeni pistolet i zaczęła się nim bawić. – Niby taki zwykły Magnum, a ile może wyrządzić krzywdy w połączeniu z wodą święconą, czyż nie? Jeden strzał w jedną osobę i padają dwie. Ale temu komuś się nie udało i oto jesteśmy.
- Dlaczego tylko ja się odrodziłam?
- Nie mam zielonego pojęcia. – Powiedziała to kręcąc kółka bronią. – Kiedy się narodziłaś, obserwowałam cię i pilnowałam, żeby ci się na tyle dobrze wiodło, na ile mnie było stać.
- Dziękuję ci za to. – Powiedziałam smutnie. Zawroty głowy powróciły, więc położyłam się jeszcze i dotknęłam czoła zimną ręką.
- Źle wyglądasz. Powinnaś coś zjeść. – Pokazała na kuchnie.
- Nie jestem głodna, po za tym w lodówce nie ma jedzenia, nie zrobiłam zakupów.
Dziewczyna uśmiała się ze mnie. Spojrzała na mnie zadziornym spojrzeniem i wyszczerzyła kły. Wtedy zrozumiałam o co jej chodzi. Zerwałam się z łózka na równe nogi.
- Nie! Nigdy w życiu nie zrobię tego! – Krzyknęłam na nią.
- Chyba jeszcze ci pamięć szwankuje. – Parsknęła śmiechem i odłożyła pistolet na stół. – Możesz go ugryźć i wypić całą jego krew, a co się z nim stanie to już się domyślasz. Jednak jeśli naprawdę tak bardzo się kochacie, że jesteś w stanie skoczyć za nim w ogień, to zawsze zostaje ci zasmakowanie go co spowoduje, że stanie się jednym z nas. Co prawda jako nowicjusz, będzie miał nieźle pod górkę, bo będzie rzucony na głęboką wodę, ale zawsze możesz mu pomóc się rozwijać i w razie czego...
- NIE! Po stokroć nie! Wynoś się stąd! Nie chce cię widzieć na oczy! – Krzyknęłam, pokazując w stronę wyjścia.
- Jak chcesz. – Udała się do przejścia. – Masz jeszcze czas, by to przetrawić. – I wyszła z mieszkania. Do mojego pokoju wbiegł Ren, wystraszony moimi krzykami.
- Co się stało tym razem? Mam do niej iść, czy co? Nagadała ci pewnie jakiś bzdur. Ja przysięgam, że nawet na nią nie spojrzałem, jeśli o to chodzi. – Zaczął gadać od rzeczy. 
Chyba był bardziej przestraszony ode mnie. Gadał jeszcze z dobre kilka sekund i nagle zamarł. Oczy mu się rozszerzyły, jakby nagle zobaczył ducha.
- Co jest? – Spytałam zdziwiona.
- Dziwnie wyglądasz. Jakbyś nagle stała się kimś innym. Po za tym spójrz… - podał mi małe lusterko z półki. -  Twoje oko… Ono jest białe! – Powiedział to jąkając się.
Spojrzałam szybko w lusterko, pierwsze co mi się rzuciło na oczy to wystające kły. Ogólnie jeśli chodzi o moje uzębienie, to moje kły wyróżniały się trochę od innych, ale nie przypominam sobie żeby były aż tak długie. Szybko zakryłam usta wolną ręką i zerknęłam na wspomniane oko. Cała tęczówka z lewego oka była biała. O mały włos nie upuściłam lusterka, tak się wystraszyłam, że jedyne o czym myślałam to tylko, żeby wszystko było z powrotem tak jak dawniej i zamknęłam oczy. Otworzyłam je z powrotem i moje oko było już normalne. Ulżyło mi, ale jednak nadal mnie coś gryzło. Musiałam jeszcze raz pogadać z Reną. Wybiegłam z łóżka jak strzała, że Ren aż odskoczył. Wybiegłam z mieszkania na zimną klatkę schodową na bosaka i chciałam zawołać ją mimo, że nie miałam pewności, czy jest jeszcze w budynku. Zatrzymałam się przed wejściem do mieszkania, gdyż znowu zaczęła mnie boleć głowa, tylko tym razem mocniej.
Nagle poczułam dym, jakby coś się paliło. Klatka schodowa nagle stanęła w ogniu, moje mieszkanie płonęło, a wejście do niego było zablokowane, że nie mogłam tam się dostać. W padłam w panikę, bo tam był Ren i Puchacz. Poczułam buchający płomień przed moją twarzą i nagle cały budynek się zawalił w przepaść. Zamknęłam ze strachu oczy, ale poczułam wiatr we włosach i otwierając je powoli spostrzegłam, że się unoszę nad przepaścią. W miejscu, gdzie stał budynek, w którym mieszkałam, teraz znajduje się wielki rów do którego wpadły też sąsiednie budynki. Rów był tak długi, że ciągnął się aż za moją szkołą, pochłaniając też pół budynku bazyliki z wierzą, który stał obok. Wszystko inne albo płonęło, albo zamieniło się w proch, albo wpadło do jednej z rzek lawy. Ludzie padali jak mrówki, niektórzy wyglądali jak płonące pochodnie, inni zabijali się nawzajem, a jeszcze inni biegali w dezorientacji wpadając najczęściej w urwiska lub w ogień. Ten widok jest okropny! Czy to koniec świata? Czemu ja muszę na to patrzeć? Czy to jest kara za bycie nieśmiertelnym, stać i patrzeć jak inni umierają? Nagle usłyszałam potworny śmiech. Ten sam, który był w moim śnie. Obróciłam się za siebie, ale nikogo nie zobaczyłam. Ale głos nadal brzmiał i to jeszcze głośniej jakby prosto przede mną. Nie wytrzymałam, upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Cały ten obraz apokalipsy tak szybko jak się zjawił, tak zniknął i znowu byłam na korytarzu. Ulżyło mi, ale obraz ten był tak przerażający, że cały czas to przeżywałam i płakałam. Nie wiadomo skąd, pojawiła się Rena i stanęła przede mną mówiąc spokojnym, jednak zdenerwowanym głosem:
- Największa kara jaką człowiek mógł dostać, większa od biblijnego potopu. Jeśli woda nie mogła pokonać zła, to zrobi to ogień i to już wkrótce! – Przerwała na chwile i zacisnęła pięści. – Ten sam obraz widzę od szesnastu lat! Słyszę jęki i błagania o pomoc tych samych ludzi i nic nie mogę zrobić. I ten głos… daleki, ale znajomy. Wiem, że znam tą osobę, ale nie mogę sobie przypomnieć kim jest.
- Jak to znasz? – Spytałam z niedowierzaniem.
- Bo to ta osoba nas zabiła! – Spojrzała w końcu na mnie. Jej kły wystawały groźnie z ust, jakby miała zaraz wpaść w furie.
- Nikogo nie można ostrzec? Komuś powiedzieć albo poinformować media? – Spytałam, ale poczułam się trochę głupio jakbym znała sama odpowiedź na to pytanie.
Czerwono oka przeniosła swój wzrok na sufit i bardzo cicho, że ledwo ją usłyszałam, powiedziała:
- Nikt nie ufa przepowiedniom Cassandry. – I poszła w stronę wyjścia.
I to przeważyło szale. Dźwięk tego imienia spowodował, że wszystkie moje wspomnienia, to co zrobiłam i ludzi których spotkałam, wróciły. Całe moje sześćsetletnie życie. Dziewczyna jeszcze nie zdążyła odejść daleko i miałam ją na wyciągnięcie ręki, więc złapałam ją za nadgarstek. Nie musiałam nic mówić, ani ona. Odwróciła się do mnie, uśmiechając się tym swoim zadziornym uśmieszkiem. Jej prawe oko zabłysło białym kolorem i wierzcie mi lub nie, ale czułam jak moje lewe zrobiło to samo. Nagle na w drzwiach mieszkania pojawił się Ren, który oczywiście musiał się wydrzeć na całe piętro.
- Zostaw ją! Przestań nas zadręczać! – Krzyknął. 
Wstałam z podłogi i szybko zatkałam mu usta ręką.
- Ucisz się proszę. – Powiedziałam prawie sycząc. – Chodź do środka to ci wszystko wyjaśnimy. – I wepchnęłam go do mieszkania. Usiedliśmy na łóżku, a Rena znowu stanęła w przejściu i zaczęła znowu kręcić kółka pistoletem, który cały czas leżał na stole. Sprytnie, czyli to wszystko był jej pomysł, cała Rena.
- Co ona tu jeszcze robi i skąd ona ma broń! – Ren cały czas krzyczał i patrzył się to na mnie, to na nią pokazując palcem w jej stronę. Rena przestała bawić się bronią i wycelowała w jego stronę.
- Milcz człowieczku! Skąd mam broń to nie twoja sprawa, a co ja tu robię to niech ci ona wytłumaczy i lepiej żebyś słuchał wyraźnie, bo jak nie to poczujesz mój oddech na karku.
Chłopak zbladł na widok wycelowanej w niego spluwy, ze strachu aż usiadł. Poprosiłam, żeby ją odłożyła. Położyła ją na widoku i pozwoliła mi mówić. Westchnęłam i zebrałam myśli, jak by to mu wytłumaczyć tak, żeby uwierzył, nie uciekł i nie wystraszył się mnie, no i najważniejsze, żeby mnie nie znienawidził. To jest naprawdę trudne, ledwo sobie wszystko przypomniałam, a już muszę się z tego tłumaczyć osobie którą kocham.
- Ren, dla mnie to będzie trudniejsze do powiedzenia, niż dla ciebie do zrozumienia. Nigdy nikomu tego nie mówiłyśmy, ani ja, ani ona. Jest to bardzo długa historia…– Przerwałam na chwile i jeszcze raz westchnęłam. – Nie jestem człowiekiem. – Ściszyłam głos. - Jestem reinkarnacją Cassandry.
- Że co? – Zdziwił się i  patrzył z niedowierzaniem. Jak myślałam, nie uwierzył.
- Ja też. – Dodała Rena, patrząc we framugę, jednak nie ściszała głosu.- Masz pełne prawo nam nie wierzyć, ale takie są fakty. I jeszcze jedno… - Spojrzała się na niego szczerząc się tak, by widać było wyraźnie jej kły. – Jesteśmy wampirami.
Szczęka mu opadła z wrażenia, oczy mu się rozszerzyły jeszcze bardziej i nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. Czyżby uwierzył, a może zaraz wybuchnie śmiechem i stwierdzi że jesteśmy szurnięte. W głowie rodziło mi się tysiące scenariuszy, a on nic nie odpowiedział. Wciąż patrzył się na mnie i na Rene. W końcu oprzytomniał.
- Ekstra!
Rena spojrzała się na niego ze zdziwieniem i gestami się mnie spytała czy z nim wszystko w porządku. Sama się zdziwiłam, od czasu kiedy dałam mu na urodziny pieszczochę, nie widziałam go tak podekscytowanego jak teraz. Rany mam nadzieje tylko, żeby mu zaraz nie wpadło coś głupiego do głowy.
- Że co proszę? – Spytałam z miną nie dowierzającą. – Myślałam, że weźmiesz nogi za pas i już nigdy tu nie wrócisz.
- A to niby czemu? Uważam, że to super sprawa i jeśli potrzebujecie dawcy krwi to ja składam swoją kandydaturę! – Uśmiechnął się do mnie, nie wiedząc chyba co on sam wygaduje.
- Widzisz Ana masz kolacje i to za darmo. – Parsknęła Rena padając na podłogę ze śmiechu. – Podano do stołu! Hahaha!
Spojrzał się na nią ze zdziwieniem, potem na mnie. W oczach zaczęły mi się gromadzić łzy i przymknęłam oczy. Poczułam jego ciepłą rękę na moim policzku, która wycierała moje łzy.
- Coś nie tak? – Spytał poważnie. – Z czego ona tak się śmieje?
- Jak ty nie chcesz tego zrobić, to ja to zrobię. W sumie jestem głodna i dawno się tak nie zabawiałam. – Wyszczerzyła się Rena.
- Nigdy w życiu! Już ci to mówiłam, ani ja, ani tym bardziej ty go kłami nie tkniesz! Przysięgam, że nawet poświęcę własne życie, żeby ci się dobrać do skóry, jeśli się dowiem, że zamieniłaś go w wampira! – Szybko zakryłam usta dwiema rękoma z głupią nadzieją, że słowa wrócą z powrotem .Kurczę, wymsknęło mi się! Żmija jedna, czekała na to tylko. Renowi oczy zalśniły na dźwięk tych słów. Spojrzał na mnie z miną błagającego psiaka proszącego o kość i nic nie musiał mówić.
- To będzie dla ciebie nie bezpieczne. Stanowczo odmawiam!
- Ale dlaczego? – Spytał rozczarowany.
- Ponieważ żyjemy w takich czasach, gdzie bycie wampirem to nie przelewki. Wieczne życie to tylko jeden plus w morzu minusów, mój drogi. To tak jakby zrzucić pisklę z gniazda i albo poleci i przeżyje, albo upadnie na ziemię i zostanie zjedzone przez kota. – Zerknęłam na Rene. – Dlatego nie chcę żeby skończył jak większość twoich „dzieci”, Reno.
- Phi! No dobra… Jak by co wiesz gdzie mnie szukać. – Uśmiała się i poszła do łazienki się wykąpać.
Chłopak patrzył w puste miejsce, gdzie przebywała Rena, potem na mnie i z powrotem na tamto miejsce. Padłam na poduszkę z wielkim bólem głowy, zamknęłam oczy i tylko czekałam, aż zada mi to pytanie.
- Ona ma zamiar tu mieszkać?
- A mam inny wybór? – Odpowiedziałam ironicznie nie otwierając oczu. – W końcu to moja bliźniacza siostra, z domu jej nie wywalę. - Przerwałam. - Lepiej leć do domu, bo twoja matka będzie jeszcze tu wydzwaniać, a ja tego nie znoszę.
- Siostra bliźniaczka? - Podszedł do przejścia i gapił się w drzwi łazienki, jakby nagle dostał zdolności widzenia przez ścianę.
- Ren! - Rzuciłam w niego poduszką i pokazałam na zegarek. - Po jest po jedenastej, mieszkasz tuż obok, a ty się zbierasz jakbyś wyjeżdżał po za Warszawę.
- Oh przeklinam cię losie, własna kobieta mnie bije i wygania ze swojego ciepłego gniazdka w tą okropną śnieżycę. - Wygłosił swój krótki dramat i zerkną w moją stronę, czy patrzę jak się popisuję, bo wie, że to mnie rozśmiesza. 
Ucałował mnie w czoło, wyszedł na przedpokój, założył kurtkę i wyszedł bez słowa. Usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwi i poczułam chwilową ulgę. Pomyślmy… Przypomnienie sobie całego sześćsetletniego życia - jest. Sprowadzenie nowej lokatorki do domu - jest. Pranie - jest. Nakarmić Puchacza - właśnie, a gdzie on jest. Po za lejącą się wodą z prysznica nic nie słychać. Ten ptak robi hałas nawet kiedy siedzi spokojnie i gapi się w telewizor. Jego klatka też zniknęła. Rany, żeby tylko ten kretyn nie zrobił mu krzywdy. Pobiegłam szybko do okna żeby wypatrzeć czy jest już na zewnątrz. Właśnie z bloku wyszła zakapturzona postać z wystającą blond grzywą, to on.
- Ren! Gdzie jest Puchacz?
Spojrzał się na moje okno i pokazał na drugie kuchenne, po czym zwiał szybko w kierunku domu! Nie interesując się dlaczego tak szybko uciekł, pobiegłam do kuchni. Nie ma go nigdzie. Błagam tylko, żeby nie zrobił mu krzywdy. Dla pewności zajrzałam do lodówki i kuchenki, ale nigdzie go nie było. Nagle usłyszałam ciche pohukiwanie.
- Puchacz? – Zawołałam. 
Na to imię sowa zaczęła skrzeczeć. Dźwięki te wydobywały się zza okna. Wyjrzałam przez nie i oczom nie dowierzałam. Puchacz wisiał na antenie telewizyjnej w klatce. Jak Ren mógł to zrobić, to raz. Dwa, jak on to zrobił?! Szybko go stamtąd zabrałam. Już we mnie się coś gotowało, kiedy nagle z łazienki wyszła Rena w moim ręczniku ociekająca jeszcze wodą.
- Mam nadzieje, że dziś nie miałaś zamiaru brać kąpieli? – Spytała.
- A co się stało?
- Ciepłej wody zabrakło. – I wróciła szybko do łazienki.
Świetnie, otacza mnie banda darmozjadów. Otworzyłam klatkę, sowa wyszła z niej spokojnie i wskoczyła na oparcie krzesła. Spojrzał się na mnie swoimi drobnymi oczkami pytając, kiedy będzie jedzenie. Zajrzałam do lodówki, czy coś się jeszcze zachowało, miał szczęście została puszka mielonki, chyba nie będzie mu przeszkadzać, że zje znowu konserwę i poszłam do pokoju. Wzięłam komórkę i wystukałam smsa do Rena:
„Tu Ana. Mam nadzieje, że się dobrze bawisz. Nie wiem co ci odbiło, ale jutro po szkole nie żyjesz. Buziaki.”

środa, 16 maja 2012

Rozdział II


Rena

Zastanawiałeś się kiedyś jak to jest żyć i jednocześnie nie żyć? Być cieniem czegoś co istniało kiedyś. Ponad 48 lat temu miałam jeszcze ciało, jednak zły los chciał że umarłam. Może nie tyle co umarłam, bo przecież wampiry nie umierają, co straciłam swoje ciało. Przez ten czas krążyłam razem z moją bliźniaczką czekając na odpowiedni moment w którym byśmy mogły się narodzić z powrotem. Jej się udało, mnie nie, byłam za słaba. Przez ten czas byłam przy niej jako cień, jednak ona mnie nie widziała ani nie słyszała. Kiedy patrzyłam jak dorasta przypomniało mi się nasze pierwsze dzieciństwo, kiedy to zostałyśmy rozdzielone zaraz po narodzinach. Oddali mnie do klasztoru, gdzie miałam później służyć Bogu. Heh, bzdura! Mój los był już od dawna przesądzony, jednak czułam się źle,bo nie miałam czułej opieki jak ona. I kiedy widziałam, jak matka chciała pozostawić ją na śmietniku, pomyślałam że ona nie może tak skończyć. To ja resztkami sił kazałam jej płakać, cofnęłam patrolujących policjantów i to był ostatni raz kiedy mnie słyszała. Byłam na tyle słaba, że nie miałam jak się nawet pożywić. Czekałam aż dorośnie na tyle, żeby nie panikowała. W tym czasie ja zbierałam siły żeby móc jej się objawić i pozyskać jakieś ciało zastępcze. Musiałam na to czekać 16 lat. Trochę dużo, nawet za dużo, a my nie mamy tyle czasu. Ciężko mi z tego powodu, że jedyne co mogę zrobić to siedzieć i patrzeć.
Jest już siódma, więc Ana zaraz powinna pojawić się w łazience. Jako odbicie w lustrze przyglądam się zaspanej dziewczynie. Jej włosy były potargane na wszystkie strony, a resztki wczorajszego makijażu gnieździły się jeszcze w kącikach oczu. Miała zaspane oczy, co było widać po jej ciemnych dołkach pod nimi. O tej porze zazwyczaj jeszcze nic ją nie trapi i żadna myśl ją nie nachodzi, więc teraz mogę wykorzystać okazję i spróbować się z nią skontaktować. Naparłam dłońmi na lustro i próbowałam krzyczeć do niej.
- Ocknij się! Żyjesz w fikcji! To nie jesteś prawdziwa ty! - Dziewczyna spojrzała na mnie. Czyżby mnie zobaczyła? Dzieli nas niewidzialna bariera, ona mnie nie widzi i nie słyszy, ja ją tak.
- To są moje oczy? – Powiedziała ze zdziwieniem Ana, po czym przetarła je. – Zdawało mi się. Więcej nie pije tego świństwa. – I odeszła.
Czyli widziała tylko moje oczy. Ciekawe... bariera się łamie, to dobrze. Trzeba jednak coś zrobić. Mogę z tego wywnioskować, że odzyskałam już tyle siły, że mogę zacząć działać. Głowa, jeśli jakąś mam, mnie boli. Cały czas nawiedzają mnie te koszmarne wizje. A że Ana na razie ich nie dostaje, to tylko dlatego, że ich nie zauważa. Próbuje przypomnieć jej wszystko, pokazując ostatnią chwile naszego życia w czasach powstania i chyba powoli coś z tego wychodzi. 
Zapada noc, trzeba iść na łowy. Budzi się zło i rozpusta na ulicach, to co lubię najbardziej. Na jednej z ulic Warszawskiej Pragi, w tych rejonach gdzie nawet za dnia nie jest dobrze się pokazywać, stoi pod latarnią młoda dziewczyna. Ubrana w czarną mini sukienkę i białą krótką kurtkę ze sztucznego futra, no i te wielkie białe kozaki. Wyzywający makijaż i krótko ścięte włosy farbowane na czerwono plus jej ubiór i to gdzie się znajduje wyraźnie świadczą o tym, że jest prostytutką. Jeśli jedna zniknie z kariery zawodowej to sądzę, że nic się nie stanie. Nie mam ciała, ale za to mogę przybrać postać cienia i w ten sposób się pożywić. Kręcę się wokoło niej powodując, że ona czuje się niepewnie. Niech wie, że jest obserwowana. Kusze ją słodkim głosem, żeby mogła się zrelaksować i w końcu następuje ten moment na który czekałam od tak dawna. Poddała mi się bez oporu i mogłam się wgryźć w nią. Jej krew jest słodka i ciepła, nie ma co, pierwszym posiłkiem trzeba się delektować do końca. Pije tak długo, że dziewczyna zaczyna blednąć, chwilę później traci przytomność, po czym umiera. Teraz kiedy ciało jest wolne mogę w nie wejść. Ciało upada na ziemie, po czym budzę się w nim. Zaglądam w witrynę sklepową i przyglądam się jak to ciało zmienia się w moje. Moje stare rysy twarzy zaczynały wracać, oczy prostytutki teraz były moimi oczami oraz powróciły moje tatuaże na ramionach. Wszystko jest tak jak chciałam. Jednak wiem, że to nie jest moje ciało, ja je ukradłam i dobrze mi z tym mimo lekkiego dyskomfortu, ale powinnam się przyzwyczaić. Nagle ktoś mnie łapie za nadgarstek. Za mną stoi dwóch silnych mężczyzn. Prawdopodobnie jeden z nich to alfons tej prostytutki, a ten drugi , który już rozbiera mnie wzrokiem, to pewnie klient.
- Przestań się już upiększać! Klient i tak nie będzie ci się patrzył na gębę. – Przerwał i spojrzał na moje tatuaże wystające z krótkiego rękawka tego sztucznego futra. – Ja pierdole! Jeszcze tatuaże sobie zrobiłaś?! Popierdoliło cie? A pieniądze skąd wzięłaś? Jeśli się dowiem, że jeszcze coś robiłaś poza robotą masz przejebane. – I uderzył mnie w twarz. Stwierdziłam, że to dobra okazja by nabrać trochę więcej energii, no i zabawić się też. Drugi mężczyzna zabrał mnie do swojej kawalerki, która była bardzo ciasna i nieciekawa. Wszędzie było brudno, szyba w oknie była wybita, tapeta na ścianach była oderwana lub się odklejała i tylko łóżko zachęcało żeby tu zostać. Jak za starych dobrych czasów. Koleś przygląda się mi i zażądał ode mnie bym go zabawiała. Spełniłam jego życzenie, robiąc mały pokaz tego co może mieć. Po małym erotycznym tańcu zupełnie bez muzyki, mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i rzucił mną na łóżko. Chciał się od razu do mnie dobrać w najbardziej obrzydliwy sposób, przynajmniej dla niego, jaki zna.
- Haha, kochaniutki nie ze mną te numery! – Odepchnęłam go, co go rozzłościło bardzo i mnie uderzył w twarz.
- Milcz kurwo! Nie ty tu decydujesz, więc rób co ci każe!
- Nie, to ty będziesz robił to co ja ci każe! – Powiedziałam spokojnie patrząc się w dół. Później spojrzałam na niego, a ten odskoczył ode mnie ze strachu. 
- Kim ty jesteś? – Spytał. Jestem przyzwyczajona, że jeśli człowiek ode mnie odskakuje to znaczy, że widzi jak kolor moich oczu zaczyna się jarzyć wściekłą czerwienią, a drugie wypełnia się białym kolorem.
- Ciii…spokojnie. Nic ci nie grozi już. – Pogłaskałam go po twarzy, patrząc mu głęboko w oczy. Potem zaciągnęłam go do łóżka, gdzie po za wspaniałym seksem, jakiego od dawna nie miałam, dostałam kolejną porcję świeżej krwi, a moja moc wzrosła jeszcze bardziej. Po stosunku usiadłam sobie na krańcu łóżka i oblizywałam swoje wargi z resztek krwi, gdy nagle do pokoju wparował ten obrzydliwy alfons. Rozejrzał się po mieszkaniu, gdzie znalazł tylko mnie i martwe zwłoki za mną.
- Oh, umarło się biedaczkowi. Szkoda myślałam że powtórzymy zabawę. – Powiedziałam ironicznie. Odwróciłam swój wzrok z trupa na tamtego typka i nagle strzał. Moje ciało pada na martwe ciało mężczyzny. Alfons przeszukuje rzeczy klienta i po za bronią nic nie znalazł. Wkurzony kopie ze złości moje „zwłoki” i kieruje się do wyjścia.
- Eh, nikt ci nie mówił że leżącego się nie kopie. – Powiedziałam to wstając z łóżka. Czuje jak po mojej twarzy płynie mała stróżka krwi i jak dziura po kuli się zrasta. Przestraszony mężczyzna celuje znowu w moją stronę, ale chyba nie zdaje sobie sprawy z tego z kim zadarł. Zanim strzelił zdążyłam szybko wybić mu broń z ręki.
- Widzę że lubisz ostre zabawy. – Złapałam go za nadgarstki i wyszczerzyłam kły w jego kierunku dobierając się do jego szyi. Próbował ze mną walczyć, ale w porównaniu ze mną nie ma szans. Nie będąc dla niego pobłażliwa, wgryzłam się w jego szyję zadając mu taki ból że sam wydał z siebie nieludzi odgłos. Po kilku minutach pada martwy na podłogę. No cóż takie jest brutalne życie, ktoś musi umrzeć, by ktoś mógł żyć. Szkoda tylko, że to już nie czasy, kiedy szlachta bawiła się na dworze, a za nim w karczmach panowała rozpusta i jeśli, ktoś nie wrócił to nie płakali z tego powodu. Z ciekawości sprawdziłam co ciekawego przy sobie nosił. Zaglądam do jego przedniej kieszeni w kurtce, a tam dwa grube ruloniki dwustuzłotówek. Ładnie się kolego obrobiłeś na tej robocie. W kieszeni spodni znalazłam nowiutki telefon dla ludzi biznesu. No i nie zapomnę o tych dwóch pistoletach. Jeden wygląda jak ten, który sama kiedyś miałam. Ale ten drugi... Pierwszy raz widzę taki model, ale to chyba dla tego, że nowoczesność mnie jeszcze trochę przeraża. Ubrałam się i opuściłam to miejsce. Mam teraz tyle pieniędzy że mogę trochę zaszaleć, a podobno najlepsze imprezy są w centrum.
Nad rankiem budzę się znowu naga, jak zwykle, a obok mnie kolejne dwa martwe ciała jakiś kolesi. Ah cóż to była za noc. Wylądować w jakimś tanim motelu z dwoma nieznajomymi plus mały trójkącik z dużą ilością spożytego alkoholu. Mmm, raj na ziemi, że się tak wyrażę. No dobra trzeba się ogarnąć, przyjemność była teraz obowiązki! Trzeba tą łamagę uświadomić w paru rzeczach nim będzie za późno. Która to godzina? Gdzie jest zegarek? Spoglądam na mój nowiutki biznesowy telefon, wyświetla się godzina 9:45. Czyli że teraz jest w szkole, świetnie. To się tam popołudniu wybiorę. Wyglądam na szesnastkę po przejściach, z resztą jak większość dziewczyn w tej patologicznej szkole do której chodzi, więc nawet wpasuje się w klimat. Przydałoby się tylko ogarnąć jakieś inne ciuchy, te są zbyt wyzywające jak na uczennice gimnazjum. Zakupy mi trochę zajmą, wymyślenie jakiejś bajeczki zostawię sobie na poczekanie jak będą prosili o adres zamieszkania.
Po długich zakupach czas odwiedzić Ane w szkole. Ubrana w nowe mniej wyzywające, ale jednak pasujące w mój styl ciuchy, witam się u progu budynku z ochroniarzem. Przypakowany, udający tajniaka z FBI, że niby on tutaj nad wszystkim panuje, a na dziedzińcu pierwszaczki siedzą i jakby nigdy nic palą papierosy. Banda rozpieszczonych bachorów. Niech się cieszą, że mogą chodzić do szkoły. Kiedyś takie dzieciaki to od samego rana siedziały w polu pomagając rodzicom, żeby z głodu nie popaść. Wracam do rzeczywistości. Udaje się do gabinetu dyrektora przechodząc obok sali języka niemieckiego, gdzie właśnie Ana ma lekcje. Udając że się zgubiłam, otworzyłam drzwi stanęłam w przejściu i się rozejrzałam, gdzie ona jest. Siedziała jak zwykle w tym samym miejscu pod oknem.
- Czegoś potrzebujesz dziecko? – Spytała mnie nauczycielka. Była to kobieta przed czterdziestką, z krótko ściętymi włosami koloru farbowanego brązu. W oczach widać było jej zmęczenie, nic dziwnego to jej klasa wychowawcza, chyba najbardziej patologiczna z całych klas trzecich. Moim zdaniem to dobra kobieta, jednak jedyne co w niej mi się nie podoba to jej przesadna dobroć dla ludzi, nawet tej dzieciarni z wychowawczej klasy.
- Tak szukam gabinetu dyrektora w celu zapisania się do waszej szkoły. – Powiedziałam byle jak udając, że rozglądam się po korytarzu. W klasie było słychać szepty i śmiechy. Ale będzie mi miło jeśli trafię do tej klasy, już się nie mogę doczekać.
- Gabinet znajduję się tu na przeciwko naszej sali, słoneczko. – Odpowiedziała mi nauczycielka, wskazując palcem w moją stronę.
- Dziękuję i AUF WIEDERSEHEN. – Uśmiechnęłam się i rozejrzałam się jeszcze wzrokiem po sali, ona w ogóle na mnie nie patrzyła. Widać ma totalnie wszystkich i wszystko co tyczy szkoły gdzieś. Udałam się do gabinetu, gdzie przywitała mnie lekko grubawa sekretarka, pytając mnie co chce. Wytłumaczyłam całą sprawę i poczekałam chwilkę, gdyż u dyrektora siedziała w tym czasie jedna z uczennic „przyłapana” na paleniu w toalecie. Minęło kilka minut i nic, więc sekretarka udała się do gabinetu osobiście, by mu przekazać że „nowa owieczka chcę dołączyć do ich zagrody”. Dopiero wtedy uczennica, która tam siedziała wyszła.
- A dostane swoje szlugi z powrotem? Kosztowały jedenaście złotych, a pieniądze nie chodzą po ulicy, panie dyrektorze. – Dodała dziewczyna wychodząc. Jednak usłyszała, że o paleniu pogadają z jej rodzicami na zebraniu. Przypomniało mi się że po tych dwóch ostatnich kolesiach zostały mi dwie paczki, a że ja nie przepadam za tytoniem, więc mi nie będzie szkoda jednej z nich.
- Ej łap. – Krzyknęłam do niej. Złapała prawie nie naruszoną paczkę i ze zdziwieniem spojrzała na mnie. W myślach już jej się kreował napis "wafel", ale jeszcze dodałam schodząc z tonu miłej, w bardziej groźną. – Ty sobie nie wyobrażaj za dużo, dałam to dałam, a mogłam nie dawać, więc lepiej spierdalaj. I nie wyobrażaj sobie za wiele królewno, bo ja żaden caritas nie jestem. – I dziewczyna z przerażeniem uciekła. Tak trzeba postępować z ludźmi, szkoda że tamta ciapa nie umie tak, ale wyuczy się.
- Panienko Reno możesz już wejść. – Powiedziała sekretarka. – Dyrektor zaprasza.
Gabinet dyrektora to dziwne miejsce. Już na zewnątrz widać, gdzie się znajduje. W oknach kraty, kamera monitorująca dziedziniec też za kratką, by uczniowie nie rzucali w nią kamieniami, w sali na wielkiej szafie znajdują się wielkie monitory pokazującą całą szkołę od piwnicy do strychu i to wielkie stare biurko, które nie było wymieniane od wieków. Cała sala była ciemna, okna zasłonięte grubą czerwoną zasłoną, by uczniowie nie zaglądali przez i tak grube kraty. Wizerunek dyrektora też wspaniale pasował do tego pomieszczenia. Mężczyzna przy kości, lekko łysawy po bokach, z charakteru kolejny tajniak FBI, zapewne po szkole w weekendy wali wódę z tajniakiem z dziedzińca, nadając sobie różne pseudonimy. Ale dosyć żartów, konkrety.
- Więc co cię sprowadza właśnie do naszej szkoły? – Spytał uroczyście.
- Przeprowadziłam się niedawno w tę okolicę. Wcześniej mieszkałam w sierocińcu pod Wołominem, ale że zaczęłam wcześniej pracować powiedzieli, że nie chcą mnie już utrzymywać i jedynie co to opłacili mi małą kawalerkę tu w pobliżu. Proszę tutaj jest pismo razem z adresem. – Wyklepałam całą tą bajeczkę, by trochę go wzruszyć i podałam lewe papiery. Uwielbiam bazarki na Pradze, na nich można wszystko kupić.
- Rena Han, tak? Czy jesteś spokrewniona może z Aną Han? Macie takie samo rzadko spotykane nazwisko. – Jednak nie był taki głupi i znał każdego ucznia w tej szkole. Trzeba szybko coś wymyślić. Dziwne nazwisko, rzadko spotykane i nagle w jednej szkole pokazują się dwie dziewczyny o takim właśnie, zbieg okoliczności czy daleki krewny? A zresztą. – Prawdopodobnie zbieg okoliczności prze pana,chociaż nie wykluczam faktu że możemy być daleko spokrewnione, gdyż rodzina Han w Polsce trzymała się bardzo blisko siebie i nie dopuszczała byle kogo do mieszania się między rodzinami, więc kto wie. – Ładnie z tego wybrnęłam, brawa dla mnie.
- Skąd to wszystko wiesz? - Spytał zaciekawiony. Nie no, że też muszę tą bajeczkę ciągnąć dalej.
- Moi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam pięć lat, przedtem ojciec opowiadał mi o naszej rodzinie i bardzo mnie to fascynowało. Mimo młodego wieku nadal pamiętam słowo w słowo co do mnie mówił. - Próbowałam się wzruszyć, by w końcu dać mu do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać.
- No dobrze, już spokojnie. – Spojrzał na ten papierek jeszcze raz, a potem na mnie. -  W takim razie witam w naszej szkole. Zaczynasz od jutra, zapisuję cie do ostatniej klasy trzeciej, z twoim temperamentem klasa G powinna ci odpowiadać. To ta klasa tuż naprzeciwko nas, a plan lekcji wisi na korytarzu. Nie powinnaś się zgubić. – Wyklepał tą oficjalną formułkę i razem ze mną przyszedł do sali, by mnie przedstawić klasie. Wszyscy się na mnie znowu patrzyli tym razem z większym zdziwieniem, znowu szeptali i chichotali. Dyrektor na to nie zwrócił uwagi i przerwał im tą konwersację.
- Cisza! Mimo że jest już bardzo późno, by kogokolwiek przyjmować, zwłaszcza że za trzy miesiące macie swoje egzaminy, przedstawiam wam waszą nową koleżankę Rene Han. –Wszyscy się spojrzeli na mnie po czym na Anę, która podniosła w końcu wzrok. Nasze spojrzenia się wymieniły, w końcu. Widać, że jest trochę wystraszona, gdyż moja skromna postać już tyle razy próbowała się jej objawić, że moje oczy powinny już być jej znajome.
- Witam wszystkich! – Powiedziałam do klasy ze sztucznym uśmiechem i pomachałam im.
Nagle zbawczy dzwonek wybił na koniec zajęć. A że to ostatnia lekcja to już każdy miał mnie w dupie i pobiegli w stronę szatni. Tylko Ana została na szarym końcu, ale też mnie minęła w przejściu. Co to to nie, tak łatwo olać się nie dam. Poczekałam trochę na dziedzińcu, spytałam czy ma ktoś ognia pożyczyć i wyciągnęłam drugą paczkę, jaka mi została. Cóż trzeba się poświęcić, dla dobra sprawy. Po chwili wyszła Ana i zaraz podszedł do niej jej chłoptaś. Głupek, który nie dość że rodzice go później puścili do szkoły, to jeszcze siedzi po raz drugi w klasie drugiej licealnej. Ma szczęście że go jeszcze nie wyrzucili. Zanim mnie minęli udałam się w tym samym kierunku. Trzeba nawiązać jakiś pierwszy kontakt, tylko co by tu wymyślić. Idą za mną i wdychają zapach mojego papierosa, więc o ogień ich nie spytam. Wyjęłam komórkę, by sprawdzić która jest godzina, ale zegarek jak pokazywał ranna godzinę, tak na niej stanął, świetnie jest wymówka by stanąć i zaczepić. Stanęłam po środku chodnika udając że klikam coś w telefonie. Mijają mnie, to dobrze.
- Ej nie wiecie jaka jest godzina? – Zaczepiłam mówiąc głośno. Stanęli i spojrzeli na siebie, po czym ten chłoptaś wyjmuje telefon, a ona tylko się na mnie patrzy.
- „Pamiętasz mnie? Musisz. Przypomnij sobie!” – Patrzyłam jej w oczy, zapominając kompletnie, że tamten coś do mnie mówi. – Eh możesz powtórzyć?
- Jest czternasta dwadzieścia pięć. – Powtórzył zirytowany chłopak.
- Dzięki. „Naprawdę niczego nie pamiętasz?” – Stanęłam patrząc się na nich jak odchodzą. 
Tak się zamyśliłam, że dopiero wróciłam na ziemię, kiedy podszedł do mnie jakiś typek chcąc ukraść mi telefon. Dla niego nieszczęściem był fakt, że mam szybki refleks i szybko wylądował w kupie brudnego śniegu.
- Nie zadzieraj ze mną, mam dziś ciężki dzień. – Spojrzałam na niego i odeszłam w swoją stronę.
Nastał nowy dzień. Mój pierwszy dzień w szkole od ponad sześciuset lat, tylko bez zakonnic i straszenia że pójdę do piekła. Pierwsza lekcja to język polski, ciekawa lekcja, kiedy słuchałam jak interpretuje nauczycielka Pana Tadeusza myślałam, że umrę ze śmiechu, ale powagę musiałam zachować. Potem nastąpiła przerwa po której miał być niemiecki. W klasie wokół mojej ławki zebrał się tłum ciekawskich kolegów i koleżanek, którzy chcieli ze mną spoufalać się. Nawet ten co chciał mi ukraść telefon się zrobił milszy. Trochę z nimi pogadałam, ale byli nudni, więc poszłam do łazienki. Zaraz później zaczepiłam Anę, by do niej zagadać.
- Hej jak się masz? – Przysiadłam na jej ławce. – Nie obrazisz się jak sobie przysiądę tutaj? Świetnie. Ty jesteś Ana? – Zaczepiłam pewnie wyrywając ją z jej świata.
- No tak, a ty coś za jedna. Od wczoraj mnie zaczepiasz, jakbyś chciała czegoś ode mnie. Znamy się w ogóle? – Spytała rozgniewana. Cała ona, jednak jej charakter pozostał. Wrogów napada tysiącami pytań bez możliwości odpowiedzi.
- Taa… najlepiej tak atakować nową koleżankę z klasy, która przebyła taką długą drogę z zadupia do stolicy w poszukiwaniu nowych znajomych. Ah czemu nie możesz być taka miła dla mnie, jak reszta kolegów i koleżanek z tej zacnej klasy. – Powiedziałam teatralnym tonem i gestem pokazałam w ich stronę. Ci tylko znowu chichotali i szeptali.
- W takim razie wybacz wspaniała aktorko, ale irytujesz mnie swą postacią, a o zachowaniu nie wspomnę. Jeśli tak bardzo pragniesz nowych znajomych masz tu rzesze ludzi. – Wstała i wyszła z sali. W tym czasie z nikim już nie rozmawiałam, siedziałam sobie w ławce i słuchałam jak nasza pani krzyczy na jednego z delikwentów. Potem zadzwonił dzwonek, Ana wróciła do klasy i lekcja się zaczęła. Była to nudna lekcja, nie lubiłam nigdy niemieckiego, ale znałam ten język bardzo dobrze. Szybko zleciała ta lekcja. Kolejna była to historia, no w końcu coś ciekawego. Przed klasą zaczepił mnie chłoptaś Any, który widać miał jakieś pretensje co do mojej osoby. Ciekawe co on tu w ogóle robi?
- Znamy się? – Spytałam na zaczepkę.
- Jestem Ren, chłopak Any. Skarżyła mi się że ją zaczepiasz. Mogę wiedzieć o co ci chodzi? – Spytał stanowczym tonem. Widziałam go tyle razy i ani razu nie wpoiłam sobie jak się nazywa. Ciekawe, jej naprawdę mnie brakuję, skoro nawet chłopaka wybrała sobie o podobnym imieniu do mojego.
- Nie wiem o co ci chodzi, chciałam się zgadać z całą klasą tylko, z nią też. Byłam miła to ona na mnie naskoczyła. – Westchnęłam dramatycznie. – No cóż nie każdy poddaje się mojemu urokowi osobistemu. – Wyszczerzyłam się i puściłam do niego oczko. Szybko zmieniłam temat. – Więc Ren, co za zbieg okoliczności, ja Rena ty Ren, śmieszne rzeczy się dzieją w tej szkole, nieprawdaż? – Zamrugałam w jego stronę uwodzicielsko.
- No tak zbieg okoliczności… Co nie zmienia faktu, żebyś przestała nękać Anę, bo jak nie będę bardziej niemiły. – Starał zebrać myśli, ale widać że moja gra aktorska bardzo mu się podobała.
- Yes sir! – Zasalutowałam mu, po czym znowu puściłam oczko i obydwoje się zaśmialiśmy. Nagle przybiegła Ana. Była tak zła, że aż dym leciał jej z uszu. No cóż można było to uznać za niewinny flirt i na jej miejscu też bym się wściekła. Złapała go za rękę i pociągnęła w swoją stronę.
- Tego już za wiele! Najpierw mnie zaczepiasz, potem w klasie mnie ośmieszasz przy wszystkich i teraz jeszcze flirtujesz z moim chłopakiem! Za kogo się uważasz? Myślisz że jak jesteś nowa to ci wszystko wolno? Gówno prawda! Odwal się od mojego życia ruda szmato! – Za tą odzywkę nawet Ren chciał ją skarcić, ale byłam szybsza. Złapałam ją za ramie i popchnęłam na ścianę. Spojrzałam w jej przestraszony i zarazem gniewny wzrok. Skierowałam swoje usta w stronę jej ucha i szepnęłam:
- Obiecałaś nie zapomnieć…  – Po czym zostawiłam ją i odeszłam. 
Miałam już serdecznie dosyć. Muszę iść po zajęciach na łowy. Nikt, nawet moja własna bliźniaczka, nie będzie mnie w ten sposób obrażać. Nie ważne że nie pamięta. Trudno jeśli tak ma wyglądać przyszłość tego świata , to ja się wypisuję już na wstępie.
- „Przepraszam Cię!” – Zabrzmiał mi znajomy głos w głowie. 
Stanęłam na środku korytarza, nie oglądając się za sobą i uśmiechnęłam się szczerząc kły. Chyba jednak jej uśpione prawdziwe "ja" się budzi i mam nadzieje, że niedługo sama się do mnie odezwie.

Rozdział I


Ana

Czy ja jestem w lesie? Tak to musi być las. Wszędzie dookoła straszne drzewa bez liści jak w horrorze, niebo jest czerwone, a księżyc świeci szkarłatną czerwienią. Czyżby to była jakaś bitwa? Nigdzie nie widać nikogo, przynajmniej żywego, wszędzie leżą martwe ciała. Próbuje uciec z tego miejsca, ale nagle czuje ból w klatce piersiowej. Dotykam tego miejsca i czuję dziwnie ciepłą ciecz. Krew? Ból jest nie do zniesienia, że prawie tracę przytomność i upadam na ziemie, jednak czuje jak ktoś mnie w ostatniej chwili łapie. Nie widzę kto to, obraz przed oczami jest zamazany, a sama postać wygląda jak cień, chociaż zdaje mi się że chyba coś chce mi powiedzieć. Za mną słyszę dziwny śmiech, jakby nie z tego świata, potworny. Spoglądam za siebie i jedyne co widzę to straszne dziwne oczy i nagle kolejny strzał. 
Ze strachu szybko się obudziłam, zalana cała potem. Zaczęłam się dotykać po całym ciele, upewniając się że jestem cała. To był tylko koszmar i to chyba dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka że jest siódma i że za godzinę zaczynają się zajęcia! Pobiegłam szybko do łazienki, nie zważając na bałagan w pokoju. W łazience jeszcze większy bałagan, jak na normalną nastolatkę przystało. Ostatnio źle się ze mną dzieje, ale może to po prostu jeszcze ciąg dalszy okresu dojrzewania. Po przemyciu twarzy sprawdziłam czy przez noc nie wyskoczył mi przypadkiem żaden okropny pryszcz. Dziwne… Pryszczy nie ma, ale oczy… Czy to są moje oczy? W lustrze zamiast swoich brązowo złotawych oczu, znalazłam czerwone z bardziej groźniejszym charakterem, jakby chciały mi coś powiedzieć. Jednak nie mogłam przyjrzeć się im bliżej gdyż słychać już jak Ren, mój chłopak, dzwoni informując że na mnie czeka. Szybko się ubrałam w byle jakie jeansy, które leżały na podłodze i modliłam się że to nie są te oblane sokiem porzeczkowym, czerwony podkoszulek z gotyckim motywem i ciepłą czarną bluzę Rena z logiem Nigthwish na plecach oraz czarne sportowe buty. Z biegu bym zapomniała torby z książkami i fakt że mamy zimę, wyleciałabym z domu bez kurtki. Zamknęłam drzwi na klucz i zbiegłam ze schodów najszybciej jak tylko mogłam. Ren jak zwykle czekał na mnie pod klatką schodową, na kurtce miał jeszcze dużo śniegu, którego nawet nie chciało mu się strzepać. Podeszłam do niego, a on na przywitanie pocałował mnie i poklepał po głowie. Z plecaka wyjął dodatkową kanapkę.
- Masz to dla ciebie. Tym razem bez rzodkiewki. - Pokazał bym się obróciła żeby mógł ją schować do mojej torby. - Kiedy ty w końcu nauczysz się wstawać wcześniej by zdążyć ze wszystkim, włącznie ze śniadaniem? Chociaż po twoich spodniach widać że chyba próbowałaś coś wypić po drodze, co? – Pokazał na wielką plamę na prawej nogawce.
- Kurcze, a tak modliłam się żeby to nie były właśnie te. Eh, mówi się trudno. – zarumieniłam się ze wstydu i ruszyłam w stronę wyjścia z klatki. 
Nagle poczułam chłód na policzkach, było naprawdę zimno. Śnieg padał spokojnie i gdyby nie to że mieszkam w takim, a nie innym miejscu, mogłabym powiedzieć że to miejsce wygląda na bezpieczne. Mieszkam w dziesięciopiętrowym bloku, który składa się tylko z kawalerek, a obok znajduje się kamienica w której mieszka Ren, czyli naprawdę mamy do siebie blisko. Przed blokiem znajduje się uliczka, a za nią wielkie podwórko, które z biegiem czasów się zmieniało coraz bardziej. A dalej znajdował się cały ciąg bloków i starych przedwojennych kamienic oraz moja szkoła. Cała Praga wygląda jak oddzielne miasto albo jak klatka, z której nie można się wydostać.
Ah i z tego wszystkiego zapomniałam się przedstawić. Idąc z Renem do szkoły zapominam o wszystkim, włącznie z pracą domową. Nazywam się Ana i jestem dziwną osobą, ale to jest opinia tutejszych mieszkańców. Jestem sierotą, zostałam porzucona na śmietnisku, bo moja matka podobno była zbyt młoda i głupia na wychowanie dziecka. Widać nie byłam za dobrym dzieckiem dla niej, gdyż ledwo zdążyła odejść od śmietnika, a ja zaczęłam płakać i nie wiadomo skąd pojawiła się policja. Tylko dzięki nim przeżyłam. Ona została skazana i wysłana do więzienia, a ja trafiłam do sierocińca, jednak zanim tam trafiłam poproszono ją o wszystkie moje dane. Podała tylko moje imię, nazwisko i datę urodzenia. Tak więc dokładnie według papierka jestem Ana Han i urodziłam się 31stycznia. Czyli że za tydzień będą moje 16 urodziny. Dziwnie się z tym czuję, gdyż powinnam jeszcze siedzieć w sierocińcu, a nie mieszkać sama. Kiedyś pokłóciłam się ze swoją opiekunką i w pewnym momencie powiedziałam jej że będę mieszkać sama. Zgodziła się na to, ale odpowiadała jakby była zahipnotyzowana, jakbym ją do tego zmusiła siłą woli. Coś jak Jedi, albo inne postacie z filmów fantasy. Dostałam od nich to mieszkanie i tak właśnie sobie żyje.
Ren jest starszy ode mnie o dwa lata. Chodzi do liceum, które znajduje się koło mojego gimnazjum i chyba zanosi się że jeszcze w nim z rok zostanie, bo nie za bardzo jest skory do nauki. Poznaliśmy się na korytarzu szkolnym, kiedy i on uczęszczał do tego gimnazjum, ja nowa uczennica zagubiona, nie wiedziałam gdzie znajduje się sala biologiczna i oczywiście byłam spóźniona. Korytarz był pusty, ani żywej duszy i nagle usłyszałam muzykę. To właśnie on siedział na ławce i chyba nie zważał na to że już dawno lekcje się zaczęły. Zauważył mnie, poczułam się zakłopotana, bo ciągle się na niego patrzyłam jak idiotka, a on się do mnie uśmiechnął. Od tego czasu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i po kilku tygodniach zostaliśmy parą. Jest wspaniały, mimo że czasami mnie irytuje, ale to chyba jest z każdym facetem, opiekuje się mną jak swoją młodszą siostrą, której nigdy nie miał.
- Ana jesteśmy już! – powiedział Ren. – Czy ty znowu przeżywasz swoje monologi wewnętrzne typu „Czy oby na pewno zamknęłam drzwi?” – Spytał klepiąc mnie znowu po głowie. Nie lubię tego, ale siedzę cicho. Szybko pobiegłam do sali chemicznej, gdzie były teraz zajęcia. Zdążyłam w samą porę i to jeszcze na sprawdzian. Zapowiada się długi nudny dzień w szkole.
Koniec szkoły, nareszcie! Ren jeszcze ma zajęcia, więc wracam do domu sama. Zawsze jest to samo, słuchawki na uszy i w zamyśleniu udaje się tą samą drogą mijając tych samych ludzi. Z nikim się nie żegnam, gdyż ludzie unikają mojego towarzystwa. Cóż tak to jest kiedy chodzi się do szkoły pełnej dresiarzy i dziewczyn z solarium. Najczęściej na do widzenia słyszę tylko głupie docinki typu „Emo” czy „Na obiad znowu smażony kotek?”. W swojej trasie mijam zawsze mały skwerek na którym nic się zwykle nie dzieje. Znajduje się tam takie stare drzewo z wielką dziuplą, pewnie sowie gniazdo. Dziś wielki tłum pod tym drzewem. Grupa dzieciaków z podstawówki skakała, piszczała i szturchała coś co leżało pod drzewem. W górę poleciało kilka piórek, więc szybko zorientowałam się że dzieciaki znęcają się nad biedną sową.
-Ej dzieciarnia, co wy tutaj robicie?! Zostawcie to biedne stworzenie w spokoju! – krzyknęłam do nich. 
Nie wiem czy to zasługa wiejącego wiatru czy faktu że nie zdążyłam się rano uczesać, włosy mi się tak najeżyły że dzieciaki się mnie przestraszyły i uciekły z krzykiem.
-Potwór! – Jeden z dzieciaków stanął na chwile i krzyknął w moją stronę, po czym pobiegł za resztą. Zdziwiłam się troszkę, więc wyjęłam małe podręczne lusterko. Fakt poza tragiczną fryzurą nic dziwnego w moim wyglądzie nie było. Czarne włosy są, biała grzywka jest, białe oko jest… Chwilka… Białe oko? Przyjrzałam się bliżej, ale nie widziałam już żadnego białego oka tylko swoje naturalne. Widocznie mi się coś przewidziało. Mała sówka zahuczała z bólu, co mnie sprowadziło z powrotem na ziemie. Biedna sowa, widać że miała złamane skrzydło, a jeszcze ta banda dzieciaków chciała zrobić jej gorszą krzywdę. Zawinęłam ją w bandamkę , którą miałam przywiązaną na torbie i szybko pobiegłam do najbliższego weterynarza.
- Czy to jest dzika sowa? – Spytała w recepcji na dzień dobry pani doktór. Sowa spojrzała na mnie, można by rzec błagalnym wzrokiem żeby ją stąd zabrać.
- Nie, jest moja, a konkretnie mojej cioci, która niedaleko za parkiem hoduje sowy. Ta jak zwykle za daleko odfrunęła i wpadła w tarapaty. – Skłamałam.
- W takim razie za leczenie będzie musiała panienka zapłacić. - Powiedziała. Przebadała małą sówkę dokładnie, sprawdzając oba skrzydła oraz czy po za nimi nic jej nie jest. - Skrzydło jest złamane i będzie potrzebował kontroli.
-Potrzebował? Znaczy się no tak będzie jej potrzebował. Nie ma problemu ja zapłacę za leczenie – Paplałam jak kretynka. - Tylko proszę nic nie mówić cioci, ona by mnie zabiła jakby się dowiedziała że nie dopilnowałam jej sów. – Znowu skłamałam.
Po godzinie byłam z powrotem w domu. Sowa rozglądała się ze zdziwieniem gdzie się znajduję. Odłożyłam torbę w kąt a sówkę położyłam na stole, robiąc jej chwilowe gniazdko z bluzy.
- No maluchu,od dziś to jest twój nowy dom. Wiem że jest tutaj bałagan ale przyzwyczaisz się do niego, tylko nie bierz ode mnie złych nawyków. Trzeba ci zrobić jakieś wygodniejsze miejsce do spania niż ta bluza. Mam nadzieje że Ren nas nie pozabija za to, że to właśnie jego bluzę użyłam. – Zaśmiałam się do puchatego zwierzątka. Sowa obróciła głową jakby rozumiała co do niej się mówi. – Ciekawe. Pierwszy raz widzę sowę na własne oczy. – Usiadłam na krześle opierając jedną ręką o blat, a drugą głaszcząc malucha palcem po brzuszku. Widać że lubi takie pieszczoty. – Jesteś naprawdę puchatym stworzonkiem… Hym… Nazwę cię Puchacz, co ty na to?
Sówka huknęła na zgodę i kiwnęła głową, naprawdę mądry ptak. Cieszę się że nie zostawiłam go u weterynarza, gdyż wychodzi na to że jest to moje pierwsze zwierzątko jakie miałam do tej pory. Nagle z kieszeni poczułam wibracje telefonu.
- Numer nieznany? Słucham? – odebrałam jednak nic nie usłyszałam. Chciałam się rozłączyć gdy nagle usłyszałam dziwne odgłosy, jakby szum i czyjś szept albo raczej oddech. Szybko się rozłączyłam. Wpadłam w panikę, a Puchacz obserwował mnie co się dzieje. Instynktownie wykręciłam numer Rena.
- Ana? Co się stało? – Spytał od razu.
- Proszę cię przyjdź do mnie. – Z płaczem powiedziałam do słuchawki. – Proszę cie, bardzo się boję.
-Poczekaj zaraz będę. – Rozłączył się.
Chciałam się ogarnąć, żeby jakoś normalnie wyglądać, a nie wyjść na jakąś beksę. Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. No tak makijaż cały rozmazany. Sięgnęłam po wacik żeby to zmazać i wtedy znowu je zobaczyłam. Takie same jak rano, czerwone i na dodatek patrzą się na mnie dziwnym wzrokiem. Jakby mnie wołały. Spojrzałam na całe swoje odbicie i mimo czerwonych oczu wyglądałam normalnie, z tym wyjątkiem że moje odbicie żyje własnym życiem. Znowu wpadłam w panikę. Łzy same cisną się na oczy. Co się ze mną dzieje? Jak nie czerwone to białe, a jak nie białe to znowu czerwone i to jeszcze żyjące własnym życiem. W ten dzwonek do drzwi. Biegnę bez opamiętania w ich stronę, ale nadal czuję jak to coś patrzy na mnie z lustra. Otwieram drzwi i rzucam się w ramiona Rena.
-Hej spokojnie. Co się dzieje? – Spytał przestraszony. W jednym ręku trzymał deskę na której przyjechał, a w drugiej smycz z suką rasy owczarek niemiecki.
Nie mów nikomu! – Usłyszałam głosy w głowie, których się instynktownie posłuchałam. Popłakałam się znowu, by zrobić małą scenę, bo inaczej bym pewnie wszystko wypaplała. Ren by mnie uznał za wariatkę i powiedział żebym przestała oglądać już tyle anime, bo mi się na mózg rzuca. Mucha, bo tak na imię ma pies, zaczęła szczekać i skamleć szarpiąc w stronę kuchni.
-Ej spokojnie mała! – Uspokajał psa. - Możesz mi w końcu powiedzieć co się dzieje, że przerwałaś mi w nic nie robieniu. – Cały Ren, szczery do bólu.
- No bo znalazłam sowę na skwerku i zaniosłam ją do weterynarza. Ma złamane skrzydło i była strasznie po obijana i boję się że tej nocy ona nie przeżyje. – Zmieniłam temat próbując zapomnieć o tych czerwonych oczach.
- Sowa? Nie mów mi że zabrałaś ją ze sobą? – Nic nie powiedziałam tylko pokazałam palcem w stronę kuchni. 
Kiedy do niej wszedł, Mucha zaczęła węszyć w stronę stołu i zaczęła szczekać. Puchacz zaczął skrzeczeć z przerażenia. Ren odgonił psa od stołu i kazał położyć się. Spojrzał na gniazdko na stole i kiedy zauważył z czego jest to owe gniazdko, spojrzał na mnie z miną zażenowania.
-Niczego innego nie miałaś już pod ręką, nie?
-Przepraszam! – Wyjąkałam i smarknęłam. – Upiorę i oddam ją. Obiecuję że będzie czyściutka jak ze sklepu.
- Nic się nie stało. – Dodał byle jak, zaczesując swoją blond grzywkę do tyłu. – Rozumiem że nic poważnego się nie stało tak naprawdę. Przestraszyłaś się wizji że obudzisz się rano i znajdziesz martwą sowę w bluzie, tak?
- Yhym…- Tyle wykrztusiłam z siebie. – Prz… Prze… Przepraszam cię za to. Wpadłam w panikę i nie wiedziałam co zrobić. Puchacz jest taki słodki i to moje pierwsze zwierzątko i… - Ren przerwał mi w zdaniu zatykając usta palcem, po czym mnie pocałował.
- Cii…Nic mu nie będzie. – Spojrzał na sowę, która bacznie go obserwowała z pytaniem czy ma nadal udawać ciężko chorą. – Widać po nim że szybko dojdzie do siebie. A ja zostanę tutaj jak długo będziesz chciała. Więc może zamówimy pizze i obejrzymy jakiś film w telewizji, co? – Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
Kiedy film się skończył minęła dwudziesta druga. Pies drzemał w najlepsze pod stołem pilnując bacznie sowy, a Ren oblizywał palce po ostatnim kawałku pizzy, po czym wstał i zaczął się zbierać do wyjścia. Złapałam go za rękawek i spytałam:
- Zostaniesz u mnie na noc? Nie czuje się ostatnio sama dobrze.
Spojrzał się na mnie ze zdziwieniem, bo wcześniej mu powiedziałam że chyba by musiał spaść meteor na jego dom żeby u mnie zanocował chodź na jeden dzień. Uśmiechną się do mnie i znowu poklepał po głowie. Nic nie musiał mówić, wiedziałam że się zgodzi. Wyciągnął telefon, by napisać wiadomość matce, że zostaje u mnie. Położyłam się spać, a on ułożył się koło mnie, przytulił mnie jak misia i zasną w sekundę. Oby tym razem nic mi się nie śniło...
Znowu ten sam las i ten sam szkarłatnoczerwony księżyc co w ostatnim śnie. Dziwne, bo tym razem widzę wszystko z innej perspektywy. Widzę dwie kobiety ubrane w stare mundury wojska polskiego, chyba z drugiej wojny światowej. Jedna z nich, brunetka o długich włosach, dotyka swojej piersi i po chwili patrzy na rękę, która jest cała we krwi, po czym pada na ziemie, a druga, czarna w krótkich włosach, podbiega bardzo szybko i wyciąga ręce, by brunetka nie upadła na ziemie i krzyczy do niej coś. Nie słyszę co, gdyż dookoła słychać strzały i wybuchy. Brunetka odwraca głowę w moją stronę, gdyż coś słyszy, jest to ten sam potworny śmiech jaki słyszałam wcześniej i nagle strzał. Dziewczyna umiera, a zaraz po niej tamta druga, mimo że nie widać było na jej ubraniu śladu krwi, ani śladu po kuli.
- Ana nie umieraj! – Wstałam gwałtownie z krzykiem. Za mną obudził się przestraszony Ren.
- Kto umiera?! Dlaczego krzyczysz własne imię? – Spytał się mnie, przestraszony. Spojrzałam na niego, a w oczach znowu miałam łzy, ale powstrzymałam się od płaczu.
- To był tylko sen. – Bąknęłam. – Śpijmy dalej. – Ren wziął mnie przytulił i położył koło siebie. Uspakajał mnie i kołysał dopóki nie zasnęłam i ucałował w czoło. W kuchni było słychać ciężki oddech Muchy i pohukiwanie Puchacza.
- To był tylko koszmar. Śpij spokojnie kochanie. Dobranoc.
-Dobranoc. – Mruknęłam i zasnęłam już spokojnie, przesypiając resztę nocy bez żadnego snu. A jeśli nawet coś śniłam to już tego nie pamiętam.
- Dobranoc Ano. 

Prolog


Cassandra
Troja 1200r. p.n.e
Jest noc i wszystko ogarnia cisza,słychać tylko śpiew świerszczy i szum fal rozbijających się o skały przybrzeżne. Wszyscy w mieście dawno już śpią i nawet wartownicy na wierzy skusili się na odrobinę snu. Bezchmurne niebo pokazuje najpiękniejsze widoki, z gwiazdami w roli głównej oraz przepiękną pełnią, z wielkim księżycem. Świątynia Apollina unosiła się w jego tle, była to wielka i piękna budowla zdobiona z każdej strony fryzami oraz wysokimi kolumnami. W samym centrum świątyni znajdował się monumentalny posąg samego bóstwa. Cassandra pojawia się w niej, gdyż została wezwana przez niego samego. Zastanawiała się co tak piękny i wszechmogący bóg mógł chcieć od zwykłej, prostej dziewczyny. Świątynia jest ciemna, wszystkie świeczniki zostały ugaszone, jednak czuć że zostały zgaszone niedawno i tylko oświetlają ją jedynie promienie księżyca. Dziewczyna rozgląda się po całym budynku, jednak nie mogła nic zobaczyć. Z najciemniejszego z rogów świątyni zaczęła wyłaniać się męska sylwetka. Dziewczyna stanęła niepewna w jednym miejscu, zastanawiając się czy to on, czy może jakiś kapłan na służbie, gdy nagle zapalił się jeden ze świeczników nad tą postacią. Światło świecznika oplotło całą postać. To był on, najpiękniejszy bóg jaki kiedykolwiek pojawił się na tej ziemi. Wyciągnął do niej rękę zapraszając ją, by podeszła do niego. Cassandra podeszła do niego powoli i niepewnie, a kiedy w końcu do niego doszła, spojrzała się na jego piękne wielkie oczy, z których odbijało się światło płomienia, a on objął ją szerokim uściskiem. Dziewczyna jest zdezorientowana, pierwszy raz spotyka się z bóstwem, poza faktem że Apollo nawiedził ją we śnie, by poinformować ją że chce się z nią dziś zobaczyć. Nagle poczuła podmuch wiatru w około niej, który rozwiewał jej długie włosy, wzięła głęboki wdech, a oczy rozszerzyły się.
- Od dziś chcę żebyś była moją wyrocznią. Daje ci ten dar jasnowidzenia, byś mogła głosić swojemu ludowi nadchodzące wydarzenia, zwłaszcza kiedy nadchodzą złe czasy. Daje ci go też jako dowód mojej miłości. Pragnę cię, chcę byś była przy mnie zawsze, tutaj, w tej świątyni.
Cassandra nie mogła w to uwierzyć. Przez głowę przechodziło jej tysiące myśli i kiedy chciała o coś spytać, Apollin złożył jej pocałunek. Był bardzo namiętny i czuły, dający spokój i bezpieczeństwo, ale zarazem czuła się niepewnie i nadal nie wiedziała czy to sen czy jawa. Nie mogła wydostać się z jego objęć, a on cały czas ją całował i powoli zaczął ją pieścić, sprawiając jej przyjemność i powoli zapominała że sekundę temu miała jakiekolwiek wątpliwości. Wtedy bóg przycisnął ją do ściany i zaczął powoli ściągać jej togę. Dopiero w tym momencie dziewczyna oprzytomniała i dotarło do niej co się właśnie stało. Wystraszona wyrwała się z jego objęć i powiedziała:
- Nie mogę! Dlaczego ja?! Wybacz mi, doceniam twoje względy i czuję się zaszczycona, jednak nie mogę tkwić tu jak więzień i czekać na ciebie. Nie rozumiem po co dałeś mi tak wielką odpowiedzialność, skoro sama nie wiem czy jestem to brzemię udźwignąć.- Przerwała na chwilę biorąc wdech i podciągając na ramiona pół ściągniętą togę.- Wybacz mi, nie mogę.
Powiedziawszy to chciała iść do wyjścia i odejść z myślą że już nigdy nie wróci do tego miejsca sama, ale swoją wypowiedzią tak rozwścieczyła Apollina, że ten zabarykadował jej przejście, złapał za rękę jak porcelanową lalkę i rzucił nią o ścianę. Na szczęście nie na tyle mocno żeby ją zabić. Dziewczyna odbiła się od ściany i upadła na podłogę. Z ust poleciała jej krew, spojrzała na nią lekko zahipnotyzowana, ale szybko się otrząsnęła. Z wielkim trudem wstała z podłogi, gdy nagle rozwścieczony bóg przywarł ją do ściany, łapiąc za szyję i powiedział groźnym tonem:
- Skoro tak twierdzisz, żałuj swojej decyzji do końca życia! Gwarantowałem tobie bezpieczeństwo i schronienie, ale odmówiłaś. Ofiarowałem ci swoją miłość ale mnie odtrąciłaś. Dałem ci najpiękniejszy prezent jaki mogłem komukolwiek ofiarować, teraz z nim żyj do końca świata! – przerwał na chwile, schodząc z tonu groźnego na bardziej oficjalny -  Pamiętaj jednak że przez swoją decyzje, ten dar będzie teraz twoim przekleństwem, bowiem teraz nikt ci nie uwierzy w każde twoje prorocze słowo. Przez ciebie będą ginęły tysiące, a także miliony ludzi! – i zniknął.
Cassandra upadła ponownie na ziemie i zemdlała. Obudziła się bez jakiegokolwiek zadrapania i bólu spowodowanego tej nocy przez rozwścieczonego boga. Znalazła ją jedna z kapłanek Apollina i zaniosła do pałacu. Słońce świeciło wysoko, a miasto które w nocy wyglądało jak wymarłe, w dzień obudziło się do życia i wszędzie był hałas. Kiedy dotarła do pałacu w drodze do swojej komnaty dostała przerażającej wizji, w której widziała płonącą Troje. Setki ludzi ginęło, a wrogie wojska podpalały, rabowały i gwałciły wszystko co popadnie. Upadła na podłogę, z powodu wielkiego bólu głowy po wizji. Ocknęła się i szybko pobiegła do swojego ojca Priama i opowiedziała co widziała. Powiedziała żeby strzegli się wielkiego drewnianego konia i żeby najlepiej go spalić w miejscu, w którym go znajdą. Ten spojrzał na nią z niedowierzaniem i zaśmiał się, a wraz z nim ludzie wokoło i odesłał ją do swoich komnat. Kilka dni później przepowiednia spełniła się i miasto stanęło w ogniu. Grecy zaatakowali. Młoda wieszczka uciekła kryjąc się w świątyni Ateny, prosząc ją o pomoc. Bogini usłyszała jej błagalne modlitwy i chciała jej pomóc. Jednak pomoc przyszła za późno i Cassandra została porwana. Kiedy została wywieziona do Myken, dostała kolejnej wizji, wiedziała że tam umrze.Została branką Agamemnona, który ją wykorzystywał, bił i gwałcił. Niedługo potem zaszła w ciąże i kiedy urodziła bliźnięta, w nocy objawiła jej się bogini sprawiedliwości, Atena.
- Cassandro, młoda przeklęta wieszczko, nie obawiaj się mnie. Przyszłam tu po to by złagodzić i wynagrodzić twoje cierpienie, za to że nie zdążyłam przybyć ci z pomocą. Twoja klątwa nadal będzie ci towarzyszyć, jednak będzie ona łagodniejsza. Niedługo umrzesz, sama to zresztą wyczujesz, a ja postaram się żebyś ty narodziła się z powrotem w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Staniesz się też nieśmiertelna, będziesz moją wojowniczką, moje drogie dziecko. - Bogini wyciągnęła do niej rękę.
- Ja nieśmiertelna? - Spytała. - Kiedy to się stanie i co z moimi dziećmi? Nie czuje się na siłach, bym mogła walczyć dla ciebie. - Powiedziała to przytulając jedno z dzieci.
-Nie bój się moje dziecko, staniesz się bardzo potężna. Co do twoich dzieci, nic nie mogę im zaoferować, są tu przez przypadek.- Powiedziała surowo i bezinteresownie. - Ty jesteś najważniejsza! Wszystko zostało już z góry zaplanowane! -  I znikła. 
Zasłony przy oknach zaczęły się kołysać powoli przez lekki podmuch wiatru. Noc była taka sama jak tamtego dnia, bezchmurna, pełna gwiazd i z tym samym wielkim księżycem. Położyła dzieci do kołyski i sama położyła się spać. Podczas snu dostała kolejnej wizji, w której widziała własną śmierć oraz cień osoby z wielkim ostrzem w dłoni. Obudziła się przestraszona, jednak przyjęła tą wizję, skoro takie były wyroki boskie. Trzy dni później, młoda wieszczka wyczuwała że ten dzień właśnie nadszedł. Podeszła do kołyski ze swoimi dzieciątkami, gdyż zdała sobie sprawę że widzi je po raz ostatni. W ten, zawiał bardzo ostry wiatr w jej komnacie i zgasił wszystkie świece. Wystraszona dziewczyna odwróciła się i zobaczyła wielki cień na ścianie, który zdawałoby się żył własnym życiem bez właściciela. Wieszczka podeszła do niego próbując go dotknąć, ale nagle cień przemówił: 
- Nie myśl sobie że twoja bogini będzie nad tobą czuwać. Ona przypilnuje tylko byś narodziła się tam, gdzie planuje cie posłać i nic więcej. - Powiedział sarkastycznie. -  Da tobie nieśmiertelność i siłę, lecz nie pokaże ci drogi jaką masz podążać. Jesteś przeklęta i taką pozostaniesz!
-Kim ty jesteś? - Spytała przerażona. 
- Jestem władcą tego świata oraz panem życia i śmierci. To ja decyduje, kto może się bawić ze mną w kotka i myszkę. Tylko ja rozdaje przywilej życia wiecznego. Twoja bogini cię oszukała i powinnaś sobie to zapamiętać. Ona z człowieka robi tylko potwory lub zamienia je w zwierzęta, które muszą później cierpieć przez wieki! Umilę ci twoje kolejne życie. Będziesz dzieckiem nocy, będziesz siać zamęt, tworząc historię ciekawszą. Poza tym nie będziesz sama. Twoja dusza zostanie podzielona, będziesz dwoma ciałami. Dwiema osobowościami z jedną duszą. Pamiętaj tylko że jeśli nie ma pierwszej to nie ma też drugiej, a jeśli nie ma drugiej nie ma też pierwszej. Obydwie będziecie głosić me imię w chwale. – Cień zaczyna się samolubnie śmiać.
- A imię twe to...? - Spytała, jednak cień zdążył już zniknąć w silnym podmuchu wiatru, a świece znowu się zapaliły, jakby czekały kiedy ten cień odejdzie. Z tyłu za nią słychać było pisk małych dzieci, które po chwili leżały już martwe na podłodze. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na martwe ciałka swoich dzieci i krew, która leciała w jej kierunku po nierównej podłodze. Jednak coś ją pokusiło, schyliła się i dotknęła stróżki krwi, a w głowie usłyszała głos, z którym chwile temu rozmawiała: 
- Skosztuj śmiało tego boskiego nektaru!
Ten głos skusił młodą wieszczkę by zasmakować tej niewinnej krwi. Krew, którą miała na palcach, powoli zaczęła zlizywać. Ten boski nektar sprawił że poczuła się silniejsza i przez chwile zapomniała o tym, że to była krew jej własnych dzieci. W ten poczuła na plecach trzy szybkie ułkłucia i padła na ziemie. Wtedy spojrzała jeszcze raz na dzieciątka i półgłosem zdążyła wyszeptać:
-Prze... przepraszam.
Przed śmiercią usłyszała jeszcze demoniczny śmiech, lecz zanim się odwróciła dostała jeszcze jeden cios i umarła. Jej ciało opadło bezwładnie na podłogę, a z oczu poleciała ostania łza.

Ana/Rena
Wieś pod Warszawą, 1344
Noc, bezchmurne niebo oraz wielki księżyc zapowiadają nowiny. Słychać z karczmy bawiące się towarzystwo oraz kilku starych pijaków na zewnątrz śpiewając niezrozumiałe pijackie piosenki. Gdzieś dalej słychać szczekanie psów, które pilnują gospód. W jednej ze stodół młoda wiejska dziewczyna, która przeżyła romans ze szlachcicem, właśnie rodzi. Towarzyszy jej tylko najlepsza przyjaciółka i towarzystwo koni. Stodoła była daleko od domu dziewczyny,więc nie było słychać jej krzyków spowodowanych bólami porodowymi. Kobieta ta bardzo się męczyła, a jej przyjaciółka starała się jakoś jej pomóc to przetrwać, jednak widać było że może tego ona nie przeżyć. Po długim czasie w końcu na świat przyszły małe bliźniaczki, a dla ich matki życie dobiegło końca. Jej towarzyszka zachowała chwile ciszy na znak szacunku dla niej, potem owinęła maleństwa w kawałki szmat i zabrała je do swojej chałupy, gdzie czekał na nią jej mąż. Pierwszą z dziewczynek nazwano Ana i została z rodziną przyjaciółki swojej matki, a drugą nazwano Rena i została ona oddana zakonnicą, by była szkolona jako służebnica Boga. Dziewczęta miały już nigdy się nie spotkać, jednak kiedy obie skończyły dwanaście lat, spotkały się na rynku w Warszawie i nie musiały się niczego pytać. Wiedziały kim one są i komu tak naprawdę służą. Rena z wielką chęcią uciekła z klasztoru, w którym ją trzymano jak więźnia, a Ana bez żadnego słowa uciekła od swojej przybranej rodziny i obydwie udały się w świat niosąc chaos w imię swojego pana, Satana.