czwartek, 17 maja 2012

Rozdział III


Ana
Co się dzieje z tym światem? Jednego dnia jestem normalną nastolatką z normalnymi problemami, pomijając fakt że jestem sierotą, mam wspaniałego chłopaka i dobrze mi idzie w szkole. Wszystko to psuje się jednego dnia, od kiedy przyszła ta nowa. Ściąga na siebie uwagę całej szkoły, w jeden dzień staje się bardzo popularna i co do czego przychodzi, właśnie mnie wybiera sobie na swoją ofiarę, plus do tego przymila się do Rena. I jeszcze to dziwne uczucie jakbym już ją wcześniej widziała.
-„Obiecałaś nie zapomnieć!” – to zdanie dźwięczy mi w głowie cały czas. 
Mam takie dziwne wrażenie, że ja znam te oczy. Te oczy... Nie mam dosyć. Od myślenia o tym wszystkim zaczęła mnie boleć głowa.
- Ej Ana? Wszystko w porządku? – Spytał Ren, o którym zapomniałam, że stoi koło mnie. Uśmiechnęłam się do niego, by nie martwił się o mnie. Nagle oczy przewróciły mi się do góry i prawie upadłam na podłogę, jednak Ren szybko zareagował i mnie złapał w ostatniej chwili, zanim moja głowa miała styczność z podłogą. Słyszałam jeszcze tylko, jakby z oddali, jak krzyczy do mnie i nagle odpłynęłam.
Znowu mam ten sam sen. Jednak wszystko jest już na tyle wyraźne, że widać wszystko. Wokół słychać wybuchy, walące się domy, strzały i lamet ludzi. Jednak najwyraźniej słychać strzał, który po chwili trafia mnie w głowę. Słyszę jak ktoś krzyczy moje imię. To ta druga kobieta, podbiega do mnie szybko, ze łzami w oczach krzyczy do mnie: „Nie zapominaj!”. Spojrzałam w jej oczy. Niemożliwe ona zupełnie wygląda jak… RENA!
Budzę się zalana potem we własnym łóżku, ale nie wstałam. Ciekawe jak ja się tu dostałam? Pewnie Ren mnie zabrał do domu mimo tego, że na drodze jest tona śniegu do pokonania. Głowa nadal mnie boli, ale zaczynam rozumieć już wszystko. Puchacz skrzeczy mi nad głową, co powoduje że jeszcze bardziej głowa mnie boli i mam ochotę umrzeć.
- Puchacz proszę cie nie skrzecz! – Mówię do niego ospale, wyciągając poduszkę spod głowy i kładąc ją sobie na twarz. Czuję się jakbym wstała na wielkim kacu, po ciężkiej imprezie. Kiedy przestaje skrzeczeć, do pokoju wchodzi Ren z herbatą. Siada na łóżku koło mnie, herbatę kładzie na stoliku koło sowy i zabiera mi poduszkę z twarzy. Światło razi mnie w oczy, mimo że praktycznie go nie było, tylko mała lampka biurowa się paliła w pokoju i światło dobiegające z kuchni. Ren pocałował mnie w czoło, a ja spojrzałam się na niego ze zdziwieniem. Już noc? Przecież nie było jeszcze drugiej, jak byliśmy w szkole.
- Nie masz gorączki. – Powiedział spokojnie. – Zrobiłaś nam niezłego stracha. Twoja wychowawczyni  powiedziała, że mam cię zabrać do pielęgniarki, ale jej nie było. Więc powiedziała, że zadzwoni zaraz po pogotowie i co jest dziwne, już ledwo wyjęła komórkę żeby zadzwonić, kiedy nagle w drzwiach pojawiła się Rena i… - Przerwałam mu.
- Chwila? Rena wróciła? – Spytałam zszokowana i zerwałam się z łóżka. Powróciłam jednak do pozycji leżącej, gdyż ból nadal o sobie przypominał, ale nadal spoglądałam na chłopaka z niedowierzaniem.
- Tak wróciła, kazała zabrać twoje rzeczy i wpakować cię do samochodu. Powiedziała że sama zawiezie cię do szpitala, a tak naprawdę przywiozła cię tu.
Nie mogłam w to wszystko uwierzyć i rozglądałam się po całym pokoju w poszukiwaniu zegarka.W przejściu stała właśnie ona, zamyślona i zapatrzona we framugę. Wyraz twarzy miała poważny, jednak widać było, że śmieszy ją ton jego relacji wydarzeń. Oczy jej lśniły, a światło z kuchni dodawało blasku w ich odbiciu. Spojrzała się na mnie z miną mówiącą, że trzeba pogadać. Ren głaskał mnie po głowie, jak małego szczeniaczka. Złapałam go za rękę.
- Możesz nas zostawić same. Musimy o czymś porozmawiać. – Spytałam. – I jeśli możesz zabierz Puchacza i go nakarm.
- Dlaczego ja? Ta sowa mnie nienawidzi. I się jeszcze na mnie patrzy dziwnie. – Pokazuje na udającego niewiniątko ptaka. Sowa przeczesuje piórka i kiedy chłopak chce ją zabrać do kuchni, ta się nastroszyła i zaczęła skrzeczeć w jego kierunku. – Widzisz, widzisz! Ta sowa to zło wcielone!
- Długo będziecie obydwoje się wygłupiać? – Spytała Rena, kierując swój wzrok ze mnie na blondyna i sowę. – Chłopy i ciamajdy do kuchni marsz! -  Wydała rozkaz.
Puchacz usiadł Renowi na ramieniu i obydwoje udali się do kuchni. Po drodze było słychać ja Ren burczy jeszcze coś pod nosem z zażaleniami do wszechświata. Nawet sprawiło mi to nie małą radość przez chwile, że aż zapomniałam o bólu głowy jaki mi towarzyszył, dopóki Rena nie zeszła z przyjemnego tonu na poważny.
- Pamiętasz? – Spytała surowo.
- Chyba nigdy w życiu nie widziałam cię tak szczerą i prawdziwą, jak tamtego dnia. – Powiedziałam dukając pierwszą myśl jaka mi przeszła przez gardło, zmuszając się by chociaż usiąść. Prawie wszystko sobie przypomniałam. Dotknęłam tylko dla pewności swoich kłów. Teraz kiedy prawie wszystko pamiętam, już się nie dziwie dlaczego ludzie się na mnie dziwnie patrzyli. Dziwię się tylko, że przez te szesnaście lat ani razu nie miałam ochoty na picie krwi.
- Też nie wiem. – Odpowiedziała na moje pytanie, które wcale nie wymówiłam. – Wiem za to, że osoba która nam zgotowała to piekło, chciała nas się pozbyć na zawszę, a nie na chwilę. – Wyjęła z kieszeni pistolet i zaczęła się nim bawić. – Niby taki zwykły Magnum, a ile może wyrządzić krzywdy w połączeniu z wodą święconą, czyż nie? Jeden strzał w jedną osobę i padają dwie. Ale temu komuś się nie udało i oto jesteśmy.
- Dlaczego tylko ja się odrodziłam?
- Nie mam zielonego pojęcia. – Powiedziała to kręcąc kółka bronią. – Kiedy się narodziłaś, obserwowałam cię i pilnowałam, żeby ci się na tyle dobrze wiodło, na ile mnie było stać.
- Dziękuję ci za to. – Powiedziałam smutnie. Zawroty głowy powróciły, więc położyłam się jeszcze i dotknęłam czoła zimną ręką.
- Źle wyglądasz. Powinnaś coś zjeść. – Pokazała na kuchnie.
- Nie jestem głodna, po za tym w lodówce nie ma jedzenia, nie zrobiłam zakupów.
Dziewczyna uśmiała się ze mnie. Spojrzała na mnie zadziornym spojrzeniem i wyszczerzyła kły. Wtedy zrozumiałam o co jej chodzi. Zerwałam się z łózka na równe nogi.
- Nie! Nigdy w życiu nie zrobię tego! – Krzyknęłam na nią.
- Chyba jeszcze ci pamięć szwankuje. – Parsknęła śmiechem i odłożyła pistolet na stół. – Możesz go ugryźć i wypić całą jego krew, a co się z nim stanie to już się domyślasz. Jednak jeśli naprawdę tak bardzo się kochacie, że jesteś w stanie skoczyć za nim w ogień, to zawsze zostaje ci zasmakowanie go co spowoduje, że stanie się jednym z nas. Co prawda jako nowicjusz, będzie miał nieźle pod górkę, bo będzie rzucony na głęboką wodę, ale zawsze możesz mu pomóc się rozwijać i w razie czego...
- NIE! Po stokroć nie! Wynoś się stąd! Nie chce cię widzieć na oczy! – Krzyknęłam, pokazując w stronę wyjścia.
- Jak chcesz. – Udała się do przejścia. – Masz jeszcze czas, by to przetrawić. – I wyszła z mieszkania. Do mojego pokoju wbiegł Ren, wystraszony moimi krzykami.
- Co się stało tym razem? Mam do niej iść, czy co? Nagadała ci pewnie jakiś bzdur. Ja przysięgam, że nawet na nią nie spojrzałem, jeśli o to chodzi. – Zaczął gadać od rzeczy. 
Chyba był bardziej przestraszony ode mnie. Gadał jeszcze z dobre kilka sekund i nagle zamarł. Oczy mu się rozszerzyły, jakby nagle zobaczył ducha.
- Co jest? – Spytałam zdziwiona.
- Dziwnie wyglądasz. Jakbyś nagle stała się kimś innym. Po za tym spójrz… - podał mi małe lusterko z półki. -  Twoje oko… Ono jest białe! – Powiedział to jąkając się.
Spojrzałam szybko w lusterko, pierwsze co mi się rzuciło na oczy to wystające kły. Ogólnie jeśli chodzi o moje uzębienie, to moje kły wyróżniały się trochę od innych, ale nie przypominam sobie żeby były aż tak długie. Szybko zakryłam usta wolną ręką i zerknęłam na wspomniane oko. Cała tęczówka z lewego oka była biała. O mały włos nie upuściłam lusterka, tak się wystraszyłam, że jedyne o czym myślałam to tylko, żeby wszystko było z powrotem tak jak dawniej i zamknęłam oczy. Otworzyłam je z powrotem i moje oko było już normalne. Ulżyło mi, ale jednak nadal mnie coś gryzło. Musiałam jeszcze raz pogadać z Reną. Wybiegłam z łóżka jak strzała, że Ren aż odskoczył. Wybiegłam z mieszkania na zimną klatkę schodową na bosaka i chciałam zawołać ją mimo, że nie miałam pewności, czy jest jeszcze w budynku. Zatrzymałam się przed wejściem do mieszkania, gdyż znowu zaczęła mnie boleć głowa, tylko tym razem mocniej.
Nagle poczułam dym, jakby coś się paliło. Klatka schodowa nagle stanęła w ogniu, moje mieszkanie płonęło, a wejście do niego było zablokowane, że nie mogłam tam się dostać. W padłam w panikę, bo tam był Ren i Puchacz. Poczułam buchający płomień przed moją twarzą i nagle cały budynek się zawalił w przepaść. Zamknęłam ze strachu oczy, ale poczułam wiatr we włosach i otwierając je powoli spostrzegłam, że się unoszę nad przepaścią. W miejscu, gdzie stał budynek, w którym mieszkałam, teraz znajduje się wielki rów do którego wpadły też sąsiednie budynki. Rów był tak długi, że ciągnął się aż za moją szkołą, pochłaniając też pół budynku bazyliki z wierzą, który stał obok. Wszystko inne albo płonęło, albo zamieniło się w proch, albo wpadło do jednej z rzek lawy. Ludzie padali jak mrówki, niektórzy wyglądali jak płonące pochodnie, inni zabijali się nawzajem, a jeszcze inni biegali w dezorientacji wpadając najczęściej w urwiska lub w ogień. Ten widok jest okropny! Czy to koniec świata? Czemu ja muszę na to patrzeć? Czy to jest kara za bycie nieśmiertelnym, stać i patrzeć jak inni umierają? Nagle usłyszałam potworny śmiech. Ten sam, który był w moim śnie. Obróciłam się za siebie, ale nikogo nie zobaczyłam. Ale głos nadal brzmiał i to jeszcze głośniej jakby prosto przede mną. Nie wytrzymałam, upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Cały ten obraz apokalipsy tak szybko jak się zjawił, tak zniknął i znowu byłam na korytarzu. Ulżyło mi, ale obraz ten był tak przerażający, że cały czas to przeżywałam i płakałam. Nie wiadomo skąd, pojawiła się Rena i stanęła przede mną mówiąc spokojnym, jednak zdenerwowanym głosem:
- Największa kara jaką człowiek mógł dostać, większa od biblijnego potopu. Jeśli woda nie mogła pokonać zła, to zrobi to ogień i to już wkrótce! – Przerwała na chwile i zacisnęła pięści. – Ten sam obraz widzę od szesnastu lat! Słyszę jęki i błagania o pomoc tych samych ludzi i nic nie mogę zrobić. I ten głos… daleki, ale znajomy. Wiem, że znam tą osobę, ale nie mogę sobie przypomnieć kim jest.
- Jak to znasz? – Spytałam z niedowierzaniem.
- Bo to ta osoba nas zabiła! – Spojrzała w końcu na mnie. Jej kły wystawały groźnie z ust, jakby miała zaraz wpaść w furie.
- Nikogo nie można ostrzec? Komuś powiedzieć albo poinformować media? – Spytałam, ale poczułam się trochę głupio jakbym znała sama odpowiedź na to pytanie.
Czerwono oka przeniosła swój wzrok na sufit i bardzo cicho, że ledwo ją usłyszałam, powiedziała:
- Nikt nie ufa przepowiedniom Cassandry. – I poszła w stronę wyjścia.
I to przeważyło szale. Dźwięk tego imienia spowodował, że wszystkie moje wspomnienia, to co zrobiłam i ludzi których spotkałam, wróciły. Całe moje sześćsetletnie życie. Dziewczyna jeszcze nie zdążyła odejść daleko i miałam ją na wyciągnięcie ręki, więc złapałam ją za nadgarstek. Nie musiałam nic mówić, ani ona. Odwróciła się do mnie, uśmiechając się tym swoim zadziornym uśmieszkiem. Jej prawe oko zabłysło białym kolorem i wierzcie mi lub nie, ale czułam jak moje lewe zrobiło to samo. Nagle na w drzwiach mieszkania pojawił się Ren, który oczywiście musiał się wydrzeć na całe piętro.
- Zostaw ją! Przestań nas zadręczać! – Krzyknął. 
Wstałam z podłogi i szybko zatkałam mu usta ręką.
- Ucisz się proszę. – Powiedziałam prawie sycząc. – Chodź do środka to ci wszystko wyjaśnimy. – I wepchnęłam go do mieszkania. Usiedliśmy na łóżku, a Rena znowu stanęła w przejściu i zaczęła znowu kręcić kółka pistoletem, który cały czas leżał na stole. Sprytnie, czyli to wszystko był jej pomysł, cała Rena.
- Co ona tu jeszcze robi i skąd ona ma broń! – Ren cały czas krzyczał i patrzył się to na mnie, to na nią pokazując palcem w jej stronę. Rena przestała bawić się bronią i wycelowała w jego stronę.
- Milcz człowieczku! Skąd mam broń to nie twoja sprawa, a co ja tu robię to niech ci ona wytłumaczy i lepiej żebyś słuchał wyraźnie, bo jak nie to poczujesz mój oddech na karku.
Chłopak zbladł na widok wycelowanej w niego spluwy, ze strachu aż usiadł. Poprosiłam, żeby ją odłożyła. Położyła ją na widoku i pozwoliła mi mówić. Westchnęłam i zebrałam myśli, jak by to mu wytłumaczyć tak, żeby uwierzył, nie uciekł i nie wystraszył się mnie, no i najważniejsze, żeby mnie nie znienawidził. To jest naprawdę trudne, ledwo sobie wszystko przypomniałam, a już muszę się z tego tłumaczyć osobie którą kocham.
- Ren, dla mnie to będzie trudniejsze do powiedzenia, niż dla ciebie do zrozumienia. Nigdy nikomu tego nie mówiłyśmy, ani ja, ani ona. Jest to bardzo długa historia…– Przerwałam na chwile i jeszcze raz westchnęłam. – Nie jestem człowiekiem. – Ściszyłam głos. - Jestem reinkarnacją Cassandry.
- Że co? – Zdziwił się i  patrzył z niedowierzaniem. Jak myślałam, nie uwierzył.
- Ja też. – Dodała Rena, patrząc we framugę, jednak nie ściszała głosu.- Masz pełne prawo nam nie wierzyć, ale takie są fakty. I jeszcze jedno… - Spojrzała się na niego szczerząc się tak, by widać było wyraźnie jej kły. – Jesteśmy wampirami.
Szczęka mu opadła z wrażenia, oczy mu się rozszerzyły jeszcze bardziej i nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. Czyżby uwierzył, a może zaraz wybuchnie śmiechem i stwierdzi że jesteśmy szurnięte. W głowie rodziło mi się tysiące scenariuszy, a on nic nie odpowiedział. Wciąż patrzył się na mnie i na Rene. W końcu oprzytomniał.
- Ekstra!
Rena spojrzała się na niego ze zdziwieniem i gestami się mnie spytała czy z nim wszystko w porządku. Sama się zdziwiłam, od czasu kiedy dałam mu na urodziny pieszczochę, nie widziałam go tak podekscytowanego jak teraz. Rany mam nadzieje tylko, żeby mu zaraz nie wpadło coś głupiego do głowy.
- Że co proszę? – Spytałam z miną nie dowierzającą. – Myślałam, że weźmiesz nogi za pas i już nigdy tu nie wrócisz.
- A to niby czemu? Uważam, że to super sprawa i jeśli potrzebujecie dawcy krwi to ja składam swoją kandydaturę! – Uśmiechnął się do mnie, nie wiedząc chyba co on sam wygaduje.
- Widzisz Ana masz kolacje i to za darmo. – Parsknęła Rena padając na podłogę ze śmiechu. – Podano do stołu! Hahaha!
Spojrzał się na nią ze zdziwieniem, potem na mnie. W oczach zaczęły mi się gromadzić łzy i przymknęłam oczy. Poczułam jego ciepłą rękę na moim policzku, która wycierała moje łzy.
- Coś nie tak? – Spytał poważnie. – Z czego ona tak się śmieje?
- Jak ty nie chcesz tego zrobić, to ja to zrobię. W sumie jestem głodna i dawno się tak nie zabawiałam. – Wyszczerzyła się Rena.
- Nigdy w życiu! Już ci to mówiłam, ani ja, ani tym bardziej ty go kłami nie tkniesz! Przysięgam, że nawet poświęcę własne życie, żeby ci się dobrać do skóry, jeśli się dowiem, że zamieniłaś go w wampira! – Szybko zakryłam usta dwiema rękoma z głupią nadzieją, że słowa wrócą z powrotem .Kurczę, wymsknęło mi się! Żmija jedna, czekała na to tylko. Renowi oczy zalśniły na dźwięk tych słów. Spojrzał na mnie z miną błagającego psiaka proszącego o kość i nic nie musiał mówić.
- To będzie dla ciebie nie bezpieczne. Stanowczo odmawiam!
- Ale dlaczego? – Spytał rozczarowany.
- Ponieważ żyjemy w takich czasach, gdzie bycie wampirem to nie przelewki. Wieczne życie to tylko jeden plus w morzu minusów, mój drogi. To tak jakby zrzucić pisklę z gniazda i albo poleci i przeżyje, albo upadnie na ziemię i zostanie zjedzone przez kota. – Zerknęłam na Rene. – Dlatego nie chcę żeby skończył jak większość twoich „dzieci”, Reno.
- Phi! No dobra… Jak by co wiesz gdzie mnie szukać. – Uśmiała się i poszła do łazienki się wykąpać.
Chłopak patrzył w puste miejsce, gdzie przebywała Rena, potem na mnie i z powrotem na tamto miejsce. Padłam na poduszkę z wielkim bólem głowy, zamknęłam oczy i tylko czekałam, aż zada mi to pytanie.
- Ona ma zamiar tu mieszkać?
- A mam inny wybór? – Odpowiedziałam ironicznie nie otwierając oczu. – W końcu to moja bliźniacza siostra, z domu jej nie wywalę. - Przerwałam. - Lepiej leć do domu, bo twoja matka będzie jeszcze tu wydzwaniać, a ja tego nie znoszę.
- Siostra bliźniaczka? - Podszedł do przejścia i gapił się w drzwi łazienki, jakby nagle dostał zdolności widzenia przez ścianę.
- Ren! - Rzuciłam w niego poduszką i pokazałam na zegarek. - Po jest po jedenastej, mieszkasz tuż obok, a ty się zbierasz jakbyś wyjeżdżał po za Warszawę.
- Oh przeklinam cię losie, własna kobieta mnie bije i wygania ze swojego ciepłego gniazdka w tą okropną śnieżycę. - Wygłosił swój krótki dramat i zerkną w moją stronę, czy patrzę jak się popisuję, bo wie, że to mnie rozśmiesza. 
Ucałował mnie w czoło, wyszedł na przedpokój, założył kurtkę i wyszedł bez słowa. Usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwi i poczułam chwilową ulgę. Pomyślmy… Przypomnienie sobie całego sześćsetletniego życia - jest. Sprowadzenie nowej lokatorki do domu - jest. Pranie - jest. Nakarmić Puchacza - właśnie, a gdzie on jest. Po za lejącą się wodą z prysznica nic nie słychać. Ten ptak robi hałas nawet kiedy siedzi spokojnie i gapi się w telewizor. Jego klatka też zniknęła. Rany, żeby tylko ten kretyn nie zrobił mu krzywdy. Pobiegłam szybko do okna żeby wypatrzeć czy jest już na zewnątrz. Właśnie z bloku wyszła zakapturzona postać z wystającą blond grzywą, to on.
- Ren! Gdzie jest Puchacz?
Spojrzał się na moje okno i pokazał na drugie kuchenne, po czym zwiał szybko w kierunku domu! Nie interesując się dlaczego tak szybko uciekł, pobiegłam do kuchni. Nie ma go nigdzie. Błagam tylko, żeby nie zrobił mu krzywdy. Dla pewności zajrzałam do lodówki i kuchenki, ale nigdzie go nie było. Nagle usłyszałam ciche pohukiwanie.
- Puchacz? – Zawołałam. 
Na to imię sowa zaczęła skrzeczeć. Dźwięki te wydobywały się zza okna. Wyjrzałam przez nie i oczom nie dowierzałam. Puchacz wisiał na antenie telewizyjnej w klatce. Jak Ren mógł to zrobić, to raz. Dwa, jak on to zrobił?! Szybko go stamtąd zabrałam. Już we mnie się coś gotowało, kiedy nagle z łazienki wyszła Rena w moim ręczniku ociekająca jeszcze wodą.
- Mam nadzieje, że dziś nie miałaś zamiaru brać kąpieli? – Spytała.
- A co się stało?
- Ciepłej wody zabrakło. – I wróciła szybko do łazienki.
Świetnie, otacza mnie banda darmozjadów. Otworzyłam klatkę, sowa wyszła z niej spokojnie i wskoczyła na oparcie krzesła. Spojrzał się na mnie swoimi drobnymi oczkami pytając, kiedy będzie jedzenie. Zajrzałam do lodówki, czy coś się jeszcze zachowało, miał szczęście została puszka mielonki, chyba nie będzie mu przeszkadzać, że zje znowu konserwę i poszłam do pokoju. Wzięłam komórkę i wystukałam smsa do Rena:
„Tu Ana. Mam nadzieje, że się dobrze bawisz. Nie wiem co ci odbiło, ale jutro po szkole nie żyjesz. Buziaki.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz